piątek, 4 grudnia 2015

Post bez nazwy... Bo nigdy nie umiałam wymyślać tytułów.

     Jak już pewnie większość osób zauważyła - o ile tu jeszcze w ogóle ktoś zagląda - nowego rozdziału nie było od baaardzo dawna. Jest ku temu jeden powód - "Jezu słodki, jak czytam pierwsze rozdziały, to nie wiem, czy się śmiać, czy płakać...". Nie chodzi o fabułę, bo - szczerze mówiąc - lepszej chyba nigdy nie wymyślę. Chodzi o wątki, które momentami stają się tak żałosne, że po prostu nie mogę tego zdzierżyć.
     
     Po długim, długim czasie kompletnego braku weny postanowiłam wziąć się do pisania nowego fanfiction. Oczywiście w głównej roli z moimi kochanymi huncwotami i kolejną wymyśloną przeze mnie bohaterką.

     Chciałabym nadal pisać opowiadanie z Arianą, jednakże rozdziałów jest już kilkanaście, więc trochę by mi się zeszło, gdybym chciała to wszystko poprawiać. To samo chciałam uczynić z moim drugim blogiem: Pamiętnik Krukonki. W tym nie ma aż tylu błędów, choć gdy patrzę na to, jak beznadziejnie pisałam dialogi to przechodzi mnie dreszcz (chodzi o interpunkcję).

     Jak już wspomniałam wyżej, zaczęłam pisać nowe fanfiction. Nie widzę tam rażących błędów, choć pewnie się jakieś znajdą, więc jeżeli ktoś chciałby mnie poprawić, niech uczyni to w komentarzu, bądź napisze mi maila. (aurelia.pisze@gmail.com) 

     Także serdecznie zapraszam do przeczytania nowej historii: Huncwotka (przepraszam, ale nigdy nie umiałam wymyślać ładnych tytułów). Co do tamtych blogów, to tak jak mówię - z czasem może wrócę do ich kontynuowania, a przynajmniej taką mam nadzieję. Na razie zamierzam się jednak dobrze zająć tym nowym.

Z góry dzięki :) 

PS
Przydadzą mi się osoby do motywacji ;)

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 19. Kulisy śmierci.



Nim się spostrzegłem nadszedł już czerwiec, a wraz z nim egzaminy. Przykładałem się do nauki, bo nie miałem lepszych zajęć w przerwach między chodzeniem do Pokoju Życzeń, czy zwiedzaniem Hogwartu. Uczyłem się dla Ariany, bo czułem, że ona chce właśnie tego. Żebym dostawał dobre stopnie i był szczęśliwy. Niczym troskliwa i kochająca matka, której nigdy nie miałem.
            Co do Mapy Huncwotów, to okazała się fenomenem mojego życia. Na pierwszy rzut oka wygląda jak kawałek pożółkłego pergaminu. Po wypowiedzeniu słów „Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego” (pomysł Lunatyka) ukazuje się plan całego Hogwartu. No… prawie całego. Wyjątek stanowi Pokój Życzeń, który musimy chronić i zaznaczenie go na naszej mapie jest zbyt wielkim ryzykiem. Kiedy mapa staje się nam zbędna mówimy „Koniec psot” (pomysł Jamesa). Wtedy Mapa Huncwotów z powrotem staje się zwyczajną niezapisaną kartką. Ostatnia rzecz, której pomysłodawcą byłem ja (nie chwaląc się), to mianowicie pewien rodzaj nauczki, gdy mapa dostanie się w ręce niepowołanej osoby. Na mapie wówczas pojawiają się adekwatne do sytuacji i osoby próbującej odczytać coś z owej kartki zabawne komentarze, czasami złośliwe. Mimo wszystko wolelibyśmy, żeby mapa nie musiała używać tej samoobrony.

            - Już niedługo wakacje – westchnął James i objął Lily ramieniem.

Leżeliśmy na błoniach. Starałem się psuć atmosfery pokazywaniem jak bardzo przeszkadza mi obecność Evans. Zaczytany Lunatyk nie zwracał uwagi na otoczenie – powtarzał przed ostatnimi egzaminami. Glizdogon wpatrywał się w omiatał spojrzeniem Jamesa oraz Lily, zatrzymując się dłużej na jej krągłych piersiach. Ariana ma większe.

            Zauważyłem przechodzącą obok mnie Emily. Wezbrał się we mnie gniew. Jak zawsze, gdy ją widziałem. Nie patrzyła na mnie. Dziwne, bo zazwyczaj mierzyła mnie nienawistnym wzrokiem, który i ja odwzajemniałem. Jeszcze bardziej mnie zdziwiło, gdy niepostrzeżenie upuściła maleńki liścik zwinięty w rulonik na moje kolana. Wziąłem go do ręki i odwinąłem. 

„Druga w nocy. W sali od Numerologii. Dzisiaj. Przyjdź bez swojej świty. Nie potrzebuję świadków – Emily.”

Nie miałem pojęcia, czego ode mnie chce, ale miałem zamiar się tego dowiedzieć. O godzinie pierwszej pięćdziesiąt dwie opuściłem Wieżę Gryffindoru.

            Ciemne hogwardzkie korytarze były wypełnione ogłuszającą ciszą. Z początku nie widziałem zupełnie nic, jednak z czasem moje oczy zaczęły się przyzwyczajać do panującego wokoło mroku.

            Poruszałem się szybko i bezszelestnie. Nie wziąłem ze sobą peleryny – niewidki Jamesa, bo wiedziałem, że nie ma możliwości, by ktoś mnie przyłapał. Gdy mój zegarek wskazywał drugą zero jeden, stanąłem pod drzwiami klasy od Numerologii. Powoli nacisnąłem klamkę, starając się, żeby drzwi nie zaskrzypiały. Wszedłem do klasy.

            Pokój oświetlony był świecami o zapachu lawendy. Emily siedziała na ławce i wpatrywała się w bliżej mi nie określony punkt w klasie. Wyglądała jakby medytowała. Po kilku chwilach przeniosła wzrok na mnie.

            - Siadaj, Black – powiedziała uważnie mi się przyglądając.
            - Dzięki, postoję.
            - Powiedziałam SIADAJ! – krzyknęła, a jej zaklęcia trafiło mnie z taką siłą, że uderzyłem w ścianę, a moja głowa pulsowała tępym bólem. 

Jednak nie to w tym momencie mnie obchodziło. Wolałbym się dowiedzieć, jak jej się udało rzucić tak potężne zaklęcie bez użycia różdżki.

            Podniosłem się z podłogi i usiadłem na ławce równoległej do ławki Emily.

            - Czego chcesz? – wycedziłem.
            - Chcę ci powiedzieć prawdę, Syriuszu.
            - Ty? Prawdę? – zakpiłem –  To tak jakbym chodził na korepetycje do Glizdogona.
            - Prawdę o Arianie - odpowiedziała ignorując mój komentarz.

Wpatrywałem się w nią zimnymi oczami, ale ona za nic w świecie nie chciała odwrócić wzroku.

            - Co ty możesz wiedzieć o Arianie?
            - Jeśli masz na myśli informacje, jaki jest jej ulubiony kolor albo co najbardziej lubi jeść, to rzeczywiście – niewiele. Ale mówię tu o prawdzie, która dotyczy jej śmierci. Nie obchodzi cię to?

Ponownie zamilkłem. Chciałem się dowiedzieć wszystkiego, ale czy nie wiedziałem już wystarczająco dużo, aby znienawidzić wszystko co mnie otacza?

            - Mamuśka ci już wszystko powiedziała, tak? – wycedziłem.
            - Nic nie musiała – uśmiechnęła się Emily i zaśmiała beztrosko – To ja zaplanowałam śmierć Ariany.

Ciarki przeszły mnie po plecach. Jak taka osoba może w ogóle znieść sama siebie? Jak można żyć ze świadomością, że jest się winnym czyjejś śmierci?! W tamtej chwili moje sumienie się podpowiedziało: Chyba coś o tym wiesz…

            - A więc to było tak… Po przyjeździe do Hogwartu, kiedy to Ariana wstąpiła do waszych łask zaprzyjaźniłam się z wielce poszkodowaną Evans, która ukrywała miłość do Jamesa. Wykorzystywanie ją do swoich celów było banalne, bo była i jest skończoną desperatką. Trafiał mnie szlak, że jest dla was w jakimś sensie ważna, więc zaczęłam myśleć, jak przywrócić normę do Hogwartu.

            - Co masz na myśli mówiąc „norma”? – zapytałem nie kryjąc odrazy do jej osoby.

Skrzywiła się, ale odpowiedziała:

            - Ariana zawsze była indywidualistką. Wykorzystywała to, że wszystko potrafi, by ludzie mieli u niej długi. Panna skryta, przebiegła, zawsze idealna, bez przyjaciół. Nie rozumiesz? Ona nie miała nikogo. Wiedziała wszystko o wszystkich, ale nie miała nic. Jakbyś nie zauważył, to ja i ty trzymaliśmy się bardzo blisko, zanim zaczęliście się przyjaźnić.
            - Nie przypominam sobie – mruknąłem.
            - A ja owszem – syknęła – W każdym razie, to właśnie była norma. Ja mam wszystko, a Ariana nic.
            - Interesujące, kontynuuj…
            - W tym roku wszystko się odwróciło o sto osiemdziesiąt stopni – Ariana miała was, dwie nowe przyjaciółeczki i nadal była chodzącym ideałem. Wszyscy ją szanowali, a niektórzy się bali. Były też osoby, które jej nienawidziły, na przykład ja. Przez nią zostały mi tylko Jenifer i Ashley. Dwie tępe idiotki. Na całe szczęście do mojego grona dołączyła też Lily Evans, która robiła wszystko co jej kazałam, bo myślała, że uda jej się z powrotem mieć Jamesa tylko dla siebie.
            - I ma – burknąłem z niezadowoleniem.
            - Tak… Ale była to kwestia przypadku. Nie miałam tego w planach i właściwie to mało mnie obchodził James.
            - Skoro nie obchodził cię James, to kto?
            - Ty – odrzekła patrząc mi prosto w oczy – Ale daj mi dokończyć… Tak więc Evans była naiwną kretynką na posługi. Wiedziałam, że nie pomoże mi w zabiciu Ariany. Nawet nie miałam na co liczyć. Zwróciłam się więc o pomoc do mojej matki, która równie mocno, co ja, pragnęła jej śmierci. Moja matka nie mogła jednak tego zrobić. Ariana władała zbyt potężną mocą i moja matka nie mogła się wystawiać na takie ryzyko. Co innego moja babka, dla której zabicie Ariany, byłoby tylko jednym ruchem ręki. Bo wiesz, Syriuszu… Moja babka jest szamanką. I to nie taką byle szamanką. Moja babka posiada Dar Ognia, Wody i Ziemi, a teraz też Powietrza, ale o tym chyba wiesz, bo zdążyłeś już ją poznać – uśmiechnęła się szeroko – Tak więc wymyśliłam świetny plan. Mianowicie – zwabienie do Zakazanego Lasu przez wróżki, pod pretekstem wynagrodzenia za dobre serce – zaśmiała się – Większej głupoty nie słyszałam. Takie rzeczy, to tylko w książkach. Przekupienie wróżek było tylko formalnością, bo wróżki bynajmniej nie są uczciwe czy cokolwiek w tym stylu. Tak więc zwabiły Arianę. W lesie czekała na nią moja babka, ale się nie doczekała. Ariana w ostatniej chwili zrezygnowała i została w Wieży. Nie wiem, czemu… Czułam się wtedy pokonana. Ale tylko przez chwilę… Po dwóch tygodniach przygnębienia, zabrałam się za tworzenie nowego planu. Dużo lepszego. I… jak widzisz mój plan był doskonały. James pojechał do domu na święta. Rozpieszczony jedynak przecież musiał spędzić je z rodziną. W noc, która poprzedzała termin powrotu do Hogwartu, moja matka włamała się do domu Potterów i porwała Jamesa. Zabrała go do Kryształowej Groty. Czekała tam na nich moja babka. Torturowała Jamesa, aby dowiedzieć się czegoś na temat Ariany. Zsyłała na nią sny. Te wizje, w których wiedziała, gdzie jest James i co się z nim dzieje. Było tylko kwestią czasu, kiedy Ariana przyjedzie, by go uwolnić. Nasza mała bohaterka, nieprawdaż? Kiedy pojawiliście się w Grocie moja babka zabiła Arianę po krótkiej negocjacji, której wynik i tak był mi znany kilka tygodni wcześniej. W momencie, gdy Ariana wstąpiła do świata zmarłych, jej Dar przeszedł na moją babkę i w ten sposób stała się jedyną na świecie osobą, która panuje nad wszystkimi żywiołami.
            - Jesteś podłą suką – powiedziałem i splunąłem obok dla podkreślenia słów.
            - Może i jestem. Ale mam wszystko czego zapragnę, Skarbie.
            - O co ci chodzi, do cholery?!
            - Chodzi mi o ciebie, Syriuszu. Jesteśmy sobie przeznaczeni i lepiej zacznij też tak uważać, bo pożałujesz – wycedziła.
            - Oj, bo się przestraszę – przewróciłem oczami – Zapamiętaj sobie, mała zdziro – przysunąłem twarz do jej twarzy tak blisko, że dzieliły nas niecałe trzy centymetry – Mnie możesz zniszczyć, ale nie waż się już nigdy w życiu podnieść ręki na ludzi, którzy są dla mnie ważni.

piątek, 1 maja 2015

Rozdział 18. Mapa Huncwotów.



            - Że co?! – krzyknąłem.

Lunatyk chyba nieźle gdzieś rąbnął głową. Skąd ja miałem wiedzieć jak zaczarować tę mapę. Nie znałem właściwie żadnych wyszukanych zaklęć. Jedynie te, których uczyliśmy się wraz z Arianą z tych starych ksiąg… Zaraz, zaraz…

            - Byłeś w pokoju Ariany. – powiedziałem patrząc na niego oczami bez wyrazu.

Nie wiedziałem, czy mam się na niego złościć czy nie. Książki, które przyniósł, to były te, które daliśmy Arianie na święta. Nie powinien ich dotykać. Nawet nie wiem do czego potrzebne są mu te książki.

            - Byłem. Myślę, że w tych księgach są zaklęcia, dzięki którym można by zaczarować tę mapę tak, aby wskazywała, kto i gdzie się znajduje. – odpowiedział Lunatyk.
            - A ja myślę, a nawet jestem pewien, że nie chce mi się bawić w górnolotną magię, tylko po to, żeby zaczarować kawałek papieru – skwitowałem opryskliwie.
            - Syriusz, przestań – powiedział James – Taka mapa, to by było coś…
            - Proszę bardzo. Droga wolna, róbcie co chcecie. Ja. Się. Na to. NIE PISZĘ!

Odkręciłem się od nich i wyszedłem z pokoju. Nie chciało mi się oglądać tych marnych prób w zaczarowaniu tej mapy. Przecież ja i Ariana długo ćwiczyliśmy z pozoru łatwe zaklęcia. Nie uda im się i tyle.

            Usiadłem na jednej z ławek na korytarzu i zacząłem po raz kolejny myśleć o Arianie. Tym razem miałem też dylemat. Czy dobrze postąpiłem, że pozwoliłem Huncwotom korzystać z tych książek? Może ma mi to za złe? A może chciałaby, żebym im pomógł. Nie wiem, czego by chciała. Za to ja wiem, że wciąż ją kocham i chciałbym ją zobaczyć. Chciałbym wiedzieć, jak się czuje! Ona nie umarła. Ona czeka. I bardzo dobrze o tym wiem.

            Chodziłem w tę i z powrotem, mając w głowie tylko jedną myśl – zobaczyć Arianę. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to się stało, że obok mnie pojawiły się drzwi. Mógłbym dosłownie przysiąc, że wcześniej ich tutaj nie było. Czułem się dziwnie. Tak jakbym się kłócił się sam ze sobą. Dałbym głowę, że te drzwi dopiero co się pojawiły, ale z drugiej strony – drzwi chyba nie pokazują się się od tak…

            Niewiele myśląc, nacisnąłem klamkę. Moim oczom ukazał się niewielki pokoik z… łóżkiem? O co tu, do cholery, chodzi?! Łóżko było zasłane białą pościelą. Obok niego stała szafka nocna, a na niej lampka. Ot, całe wyposażenie pokoju. 

Właściwie, to jest już późno i chce mi się trochę spać, a nie mam siły się męczyć z Lunatykiem i tą zasraną mapą. A tam, co mi szkodzi…

Wszedłem do łóżka i nakryłem się ciepłą kołdrą. Łóżko było bardzo wygodne, więc sen przyszedł prawie natychmiast. Dobry sen…


*


Leżałam na podłodze już nie wiem, jak długo. Może godzinę, może dzień, może dwa, może rok. Już prawie przyzwyczaiłam się do białej poświaty. Właściwie oprócz przyzwyczajania, nie mogłam robić nic. Zupełnie nic. Smutne, ale prawdziwe. Umarłam. I zamiast mieć wreszcie święty spokój z tym wszystkim, to czekam na mamę, która może mi pomoże wrócić do świata żywych jako normalna czarownica, a nie jak przerażające widmo. Już tyle na nią czekam, że szlak mnie zaczyna trafiać. Oddajesz życie za przyjaciół, a inni nawet nie szanują twoich nerwów i czasu. W sumie, to mogłabym wybrać już teraz i albo pójść dalej, albo wrócić do Hogwartu, ale jako duch. Żadna z tych perspektyw nie była zadowalająca, a już na pewno nie kusząca. Co może robić taki duch, oprócz… no właśnie. Nigdy w życiu nie będę duchem i nigdy w życiu nie pójdę dalej. Po pierwsze, nie wiem, co się wtedy stanie i gdzie się znajdę, po drugie, tak bardzo tęsknie za Syriuszem i mimo wszystko Jamesem, że aż mi serce pęka. Tęsknię za Lunatykiem, za Glizdogonem, Cornelią, Vivian… Nawet za McGonagall! Tak chciałabym wrócić do Hogwartu… Chociaż jest też wiele negatywnych aspektów. Pierwszy – spotkam Jamesa, a nie bardzo mam ochotę na rozmowę z nim, po tym, co zobaczyłam. Właściwie nawet nie wiem jak to zobaczyłam. Między mną, a Syriuszem jest coś w rodzaju więzi, dlatego wiem, co myśli, co czuje, gdzie jest. I tylko to mnie motywuje, żebym tu jeszcze czekała – mam zajęcie. Myślenie razem z Syriuszem jest cudowne, czasem jego myśli mnie śmieszą, a czasem przerażają. Czasem też dziwią… Wydaje mi się jednak, że ta więź w drugą stronę działa słabiej, bo Syriusz nie wie o czym myślę. Dostaje tylko pojedyncze moje odczucia, bardzo ogólnikowe, o których nie wie dlaczego jest przekonany. Teraz śpi. Jest w Pokoju Życzeń. Nie zdradzałam mu tego sekretu, chciałam go tam kiedyś zabrać. Teraz już będzie wiedział, gdzie jest. Przyprowadzi tam Huncwotów, może nawet Vivian i Cornelię. Ciekawe kiedy się obudzi. Nic mu się na razie nie śni, ale chyba mu się przyśni, skoro drzwi do Pokoju Życzeń ukazały mu się, gdy myślał jak bardzo za mną tęskni. Ja też za nim tęsknię… 

Moje samotne rozmyślania przerwała mama, która znikąd pojawiła się w moim niebiańskim więzieniu.
 
- Cześć, córeczko – uśmiechnęła się.
- Cześć, mamo. Kiedy wrócę do Hogwartu? – zapytałam prosto z mostu.
- To zależy…
- Od czego?
- Od poświęcenia – powiedziała tajemniczo.
- Jakiego znowu poświęcenia? – zdenerwowałam się.

Nie chciałam, aby ktokolwiek się dla mnie poświęcał i sama miałam dość nadskakiwania za innymi.

            - Jakiego poświęcenia? – powtórzyłam tracąc cierpliwość.
            - O nic nie pytaj. – ucięła – O wszystko zadbam ja.
            - Ile mam czekać? – zapytałam, a głos załamał mi się pod koniec zdania.
            - Jeszcze trochę…

Zniknęła. A ja jak zwykle zostałam w kropce. „Jeszcze trochę” – co to w ogóle za odpowiedź?! Pojęcie „trochę” każdy odbiera inaczej, a jeśli mówimy tutaj o życiu i śmierci, to wiem tyle samo, co kilka minut temu.

             Starałam się przekazać Syriuszowi, żeby się nie martwił, żeby żył dalej, bo wrócę. Ale JESZCZE TROCHĘ musi poczekać…

„Już niedługo, już niedługo…” – powtarzałam w myślach.

Już niedługo…


*


            - Już niedługo! – zerwałem się z łóżka.

Ona wróci, ale muszę poczekać… ile? Jeszcze trochę?... No dzięki, dużo mi to mówi, ale lepsze to, niż nic. Ostatecznie humor mi się poprawił i lepiej się czuję.

            - Jestem w Pokoju Życzeń…

Nie do końca wiem, o co tu chodzi. Muszę lepiej poznać ten pokój. Przyprowadzę tu Huncwotów, może nawet Vivian i Cornelię. Więź. Tęsknota. Duch. Nie idzie dalej. Do cholery! Co to wszystko znaczy?! Jakieś pojedyncze słowa, myśli. To wszystko jest takie męczące, ale mimo to, czuję się znacznie lepiej.

            Wybiegłem na korytarz. Na dworze było pochmurno. Pogoda nijak się miała do mojego nastroju. Nie mogła też go zmienić. Czułem się znakomicie i w wyśmienitym humorze pobiegłem do Wieży Gryffindoru.

            Wszedłem do naszego dormitorium. Huncwoci nie podzielali mojego nastroju. Zestresowani i podenerwowani łazili po pokoju, wrzeszcząc na siebie.

            - To co z tą mapą? – zapytałem entuzjastycznie.

Stanęli jak wryci, ale ich ponure miny nieco się rozjaśniły, gdy mnie ujrzeli.

            - Możemy zabierać się do pracy – mruknął ochoczo Lunatyk.

Opowiedziałem Huncwotom o wszystkich wydarzeniach, które mnie spotkały w Pokoju Życzeń. Ale wszystkie moje przeczucia dotyczące Ariany zostawiłem dla siebie. Wszyscy mieliśmy świetne humory. Świadomość o tym, że jesteśmy o kolejny sekret Hogwartu do przodu, niezmiernie motywowała nas do pracy nad mapą. Wymagało to jednak nie lada wysiłku, skupienia oraz bystrości umysłu. Dlatego też mapa, którą nazwaliśmy Mapą Huncwotów była gotowa po miesiącu. Skonstruowaliśmy ją tak, aby jedynie prawdziwie huncwocki mózg mógł ją rozszyfrować i zrobić z niej należyty użytek. 
Mapa była idealna. Połączenie łobuzerskiego sprytu, który posiadaliśmy ja i James, inteligencji Lunatyka, która nierzadko zaskakiwała samych Krukonów, oraz hm… może poświęcenia oddanego nam Glizdogona stanowiło klarowną i nieskazitelną całość, zbyt zawiłą, by odgadł ją byle Snape.

Do końca roku zajmowaliśmy się odkrywaniem Pokoju Życzeń, który był zbyt wielkim dla nas skarbem, abyśmy mogli zaryzykować odnalezienie go przez niepowołane osoby, zaznaczając go na Mapie Huncwotów. Nie chcieliśmy się dzielić tym sekretem z innymi pokoleniami. Czuliśmy, że to są nasze czasy, nasza tajemnica, nasza własność. Pokój Życzeń był przez nas traktowany jak zupełnie odrębna i w stu procentach prywatna część Hogwartu. Patrząc na to ze zdrowym rozsądkiem, wydaje się to być jednak utopijnym marzeniem.

Znosiłem wszystkie szlabany, każde irytujące odzywki Snape’a, ponowne zainteresowanie Jamesa Evans, coraz większy nacisk nauczycieli, pech Glizdogona, który dawał się we znaki wszystkim Huncwotom i inne okropne rzeczy. Wytrzymywałem je bez słowa. Bez najmniejszego grymasu na twarzy, bo wiedziałem, że niedługo się to skończy. Ariana wróci. I pozostanie przy mnie już na zawsze…

sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 17. Tajemne przejścia.



Sobotnim rankiem obudziłem się z lekkim bólem głowy. Było to spowodowane myślą o tym, że mam dzisiaj odbyć kilkugodzinny szlaban. Ciekawe co mi każe robić... Mam nadzieję, że nic okropnego.

            - Syriusz, weź ze sobą dwukierunkowe lusterko. Będziemy chociaż w kontakcie. – powiedział James.
            - Przecież wiem. Na żaden szlaban się bez tego nie wybieram. – powiedziałem i schowałem kawałek lustra do kieszeni.
            - Miłego dnia. – powiedział James z lekką ironią w głosie.
            - Dzięki, do zobaczenia potem.

Wyszedłem z dormitorium. W ogóle mi się nie chciało iść na ten durny szlaban. Mogłem tyle innych ciekawych rzeczy robić. Na przykład… Nie, jednak nie. Od śmierci Ariany nic nie wydaje mi się interesujące. Może jedynie denerwowanie Smarka jest okej. Po drodze spotkałem Vivian, ale bez Cornelii. Patrzyła się na mnie z tym przebiegłym uśmiechem na twarzy. Wyglądała niczym Ślizgonka…
            - Ty bez Cornelii? – zapytałem
            - Tak, nie czuje się najlepiej. – powiedziała i zmieniła wyraz twarzy na lekko zakłopotany.
            - Co jej jest?
            - Chyba to przez to dojrzewanie. – odpowiedziała zdawkowo Vivian.

Zbyt zdawkowo.

            - Dobra, o resztę nie pytam. – zaśmiałem się – Pozdrów ją ode mnie. Ja lecę na szlaban.
            - Za co szlaban?
            - Za Smarkerusa. Pozwolił sobie na więcej niż powinien.

Powiedziałem i zniknąłem za portretem Grubej Damy. Był piękny słoneczny dzień. Mógłbym sobie spokojnie siedzieć w Pokoju Wspólnym nic nie robiąc. Tymczasem muszę iść na kilkugodzinny szlaban. Najgorsze jest to, że za tydzień czek mnie to samo. Stanąłem przed gabinetem McGonagall i już miałem pukać, ale zanim podniosłem rękę, ona otworzyła drzwi.

            - Wejdź, Black. – powiedziała.

Przed jej biurkiem siedziała jakaś kobieta. Przyjrzałem się dokładniej. To była Eugenia Jenkins we własnej osobie. Czy sprawa śmierci Ariany aż tak wzburzyła Ministerstwo, że sama Minister Magii musiała się zjawić w Hogwarcie? Przy oknie stał Dumbledore i patrzył na zasypane śniegiem błonia.

            - Czyli to jest pan Black. – powiedziała z uśmiechem Jenkins – Ten słynny Black, który jako jedyny w swojej rodzinie trafił do Domu Lwa. Musisz być naprawdę…
            - Do rzeczy, pani Minister. – powiedziała McGonagall z kwaśną miną. 

Jenkins pokręciła głową.


- Chciałabym z tobą, Syriuszu, porozmawiać o tym co wydarzyło się dokładnie po tym, jak uciekłeś z Arianą z Hogwartu.

Przełknąłem ślinę i kiwnąłem głową.

            - Usiądź. – powiedziała i wskazała na fotel obok.

Właściwie, to nie miałem wyboru. Usiadłem.

            - Opowiedz mi wszystko do początku. – powiedziała – Jak wydostaliście się z zamku?
            - Wyszliśmy przejściem pod Wierzbą Bijącą. – powiedziałem patrząc jej prosto w oczy. 

Nie miałem nic do ukrycia. Chciałbym, żeby to ona odwróciła wzrok.

            - W Hogwarcie są jakieś tajemne przejścia? – zdziwiła się Jenkins i spojrzała na Dumledore’a oczekując odpowiedzi.
            - Owszem, są, ale uczniowie nie mają do nich dostępu. – powiedział Dumbledore wciąż stojąc twarzą do okna.
            - Jak nie mają dostępu skoro dwójka uczniów wyszła jednym z nich?! – oburzyła się.
            - Syriuszu, jak dowiedziałeś się o istnieniu tajnych przejść? – zapytał Dumbledore, jak zawsze z olimpijskim spokojem.
            - Przypadkowo natrafiłem na nie z Jamesem kilka lat temu. – odpowiedziałem – Nie korzystaliśmy z nich nigdy.

Było to tak obrzydliwe kłamstwo. Korzystaliśmy z tych przejść setki, co ja mówię, tysiące razy! Byliśmy w Hogsmeade częstszymi gośćmi, niż niejeden czarodziej w podeszłym wieku. Chodziliśmy prawie codziennie na kremowe piwo i mieliśmy gdzieś, że to można nazwać „ucieczką”.

W kąciku ust McGonagall pojawił się uśmiech, który po chwili ukryła. Poznała się na kłamstwie, Dumbledore pewnie też, ale jakże bystra pani Minister wierzyła w każde moje słowo.
             
            - Kto oprócz ciebie i twojego kolegi wie jeszcze o przejściach?
            - Remus Lupin i Peter Pettigrew, nikt poza nami.

 Pokręciła głową z dezaprobatą, uniosła brwi i zapytała:

            - Co było dalej?
            - Kiedy byliśmy już w Hogsmeade, Ariana aportowała się ze mną do Kryształowej Groty. Znaleźliśmy się w jakimś lesie pięć mil od jaskini. W lesie, macocha Ariany rzuciła na nią Cruciatusa i przyznała się, że pomaga osobie, która więzi Jamesa.

Jenkins zrobiła wielkie oczy, w których widać było głębokie zdziwienie. Niemal szok.

            - Chcesz mi powiedzieć, że Amy Rivera Whitford, druga żona Edwarda Whitforda, rzuciła na swoją pasierbicę Zaklęcie Niewybaczalne?! Przecież to absurd! Pan Whitford cieszy się wielkim szacunkiem swoich współpracowników, to niemożliwe, żeby…
            - A jednak. – przerwała jej McGonagall – Mam nadzieję, że Ministerstwo zajmie się schwytaniem zarówno pani Whitford, jak i Szamanki.

Jenkins puściła to mimo uszu. Po raz kolejny spojrzała mi głęboko w oczy.

            - Kontynuuj, Syriuszu.
            - Poszliśmy znaleźć jakieś schronienie, bo Ariana miała nogę rozciętą jakimś czarnomagicznym zaklęciem. Niosłem ją, a po jakimś czasie znalazłem opuszczoną norę, gdzie spędziliśmy noc.
W oczach Jenkins pojawił się błysk. Nie no proszę… Minister chyba nie powinien odbierać rzeczy w TEN sposób. McGonagall była zażenowana. Też musiała zobaczyć reakcję Jenkins na słowa „spędziliśmy noc”.

            - Mów dalej, Black. – powiedziała McGonagall mierząc mnie surowym wzrokiem.
            - Tak, jak mówię. Spędziliśmy tam noc, a nazajutrz z samego rana wyruszyliśmy w dalszą drogę. Właściwie bez przeszkód znaleźliśmy się w Kryształowej Grocie. Usłyszeliśmy krzyk Jamesa i pobiegliśmy za dźwiękiem. Eilis związała go jakimiś magicznymi łańcuchami. Ariana zaczęła prosić ją, żeby go wypuściła, a ona powiedziała, że uwolni go, jeżeli Ariana odda jej swój Dar Powietrza. Ja zacząłem protestować, ale Szamanka i mnie oplotła tymi łańcuchami. Ariana podjęła ostateczną decyzję, pomimo moich i Jamesa błagalnych próśb. Po wszystkim Eilis odesłała nas do Hogwartu. – powiedziałem i spojrzałem na McGonagall – Co z tym szlabanem?

            Popatrzyła na mnie z bólem w oczach.

- Wracaj do Wieży, Black. Po raz pierwszy i ostatni puszczę ci płazem twoje wybryki.
- Dziękuję, pani profesor. Dowidzenia.

Wyszedłem z gabinetu McGonagall. Nie byłem w humorze. Po raz kolejny musiałem przywołać do siebie tragiczne wydarzenia z owego dnia, w którym to straciłem sens życia.

            No ale cóż. Moje życie wciąż płynie dalej. Nie mam zamiaru przestać spełniać swoich marzeń. Nawet jeżeli są one nierealne…


*


            Reszta dnia była, o dziwo, przyjemna. Patrzyłem bez cienia zainteresowania na Glizdogona, który marszczył czoło na wszystkie możliwe sposoby uporczywie próbując wymyślić coś jeszcze, co mógłby wpisać na pracę z obrony przed czarną magią. Dla mnie temat wypracowań był tematem zamkniętym. Choć nie byłem pewien, czy dobrze postąpiłem zabierając z pokoju Ariany jej wypracowania. Mam delikatne wyrzuty sumienia, ale pokrzepia mnie myśl o tym, że James postąpił gorzej. Później sobie myślę o tym, jaką przykrość wyrządził Arianie, a potem czuję się jeszcze bardziej przybity. Cały czas w jakiejś maleńkiej części mojej świadomości mam myśl, która przypomina mi, jak bardzo go nie cierpię za jego podłość. 

Jednocześnie po mojej głowie plącze się myśl, która nie pozwala mi zapomnieć o tym, kim on właściwie dla mnie jest, kim są dla mnie Huncwoci. Kogo mam poza nimi?
 
„Nikogo” – zaśmiałem się w myśli.

Pokrzepiająca myśl, że to jeszcze nie koniec, pozwoliła mi pójść do dormitorium, aby porozmawiać z Princem. Jak pies z psem. Umiejętność transformacji stała się jakby nieoderwalną częścią mnie. Czuję się jakbym to od zawsze był animagiem. Uczucie głęboko nierealne i niewyjaśnione.

Rozmowa z Princem, a raczej monolog, którego Prince musiał być przykrym świadkiem relaksowała. Na szczęście Prince nie potrafił mówić i nie mógł mnie wyśmiać.
Do pokoju weszli Huncwoci, ale nie sami. Ucieszyłem się, że nie przyszli w towarzystwie Evans, a w towarzystwie dwóch gryfońskich Ślizgonek – Vivian i Cornelii. Wszyscy mieli wyśmienite humory, a szerokie (oszałamiające w dwóch przypadkach) uśmiechy gościły na ich twarzach.

James rzucił we mnie jakimiś słodyczami z Miodowego Królestwa.
 
            - Byłeś w Hogsmeade? – zdziwiłem się.

Wycieczki do magicznej wioski w dniu, kiedy Minister dowiedziała się o przejściach stało na granicy między kompletną głupotą, a przesadzoną lekkomyślnością. Moja krew.

            - Tak. Adrenalina troszeczkę mi skoczyła, jak zobaczyłem, że w tunelu są jacyś ludzie z Ministerstwa.

Uśmiechnąłem się krzywo. Jenkins wyjątkowo szybko podjęła działania rozwikłania sprawy Szamanki. Niestety zaczęła od przejść w Hogwarcie. Pech mi ostatnio dopisuje.

            - Żeby ich tylko nie zamknęli – powiedział Lunatyk z obawą w głosie.
            - Nie zamknął ich. – powiedział James, a widząc nasze pytające wyrazy twarzy wyjaśnił: - Słyszałem, jak mówili, że nie ma sensu zamykać przejść. Mają zobowiązać nauczycieli, aby pilnowali, żeby żaden uczeń z nich nie korzystał. Krótko mówiąc – przejścia będą pilnowane praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Co właściwie wyklucza używanie ich…
            - Niekoniecznie. – powiedział Lunatyk, a w jego oczach pojawił się błysk, który gwarantował, że wpadł mu do głowy świetny, a jednocześnie szaleńczy pomysł – Poczekajcie chwilę… - powiedział i wybiegł czym prędzej z pokoju.

Wymieniliśmy z Jamesem zdziwione spojrzenia. To samo zresztą zrobiły dziewczyny, po czym oznajmiły, że już pójdą do siebie, bo jest trochę późno. Pożegnaliśmy się z nimi i w ciszy wyczekiwaliśmy powrotu Remusa. Dziesięć minut… Piętnaście minut…

W końcu po czterdziestu minutach do pokoju z hukiem wpadł Lunatyk.

            - Mam! – krzyknął i rzucił na podłogę stertę książek.

Popatrzyłem na niego z politowaniem.

            - Chcesz z tych książek wybudować mury obronne do wejść naszych tuneli? – zapytałem z lekką drwiną w głosie i ironicznym uśmieszkiem igrającym w kąciku ust.

            - Nie, drobnomieszczański idioto. – powiedział Remus nie zważając na słowa. Jego podniecenie sięgało zenitu, a w oczach zagościła czerń rozszerzonych źrenic – Patrz – rzucił mi pod stopy kartkę papieru, na której było pełno linii, prostokątów, kwadratów i okręgów. Początkowo nic nie rozumiałem, ale po dłuższym przyjrzeniu zrozumiałem, że to nie są przypadkowo narysowane figury geometryczne, tylko plan Hogwartu.

 Mimowolnie otworzyłem usta z wrażenia.

           - Skąd to masz? – zapytałem, a James wyrwał mi kartkę z rąk, żeby również obejrzeć.
            - Znalazłem tę mapę kiedyś, kiedyś. Myślałem, że się nie przyda. W końcu znamy każdy zakamarek w Hogwarcie, ale zostawiłem ją sobie. Nawet nie wiem po co… Teraz sobie za to dziękuję.
            - Nie dziękuj. – powiedział James opryskliwym tonem – W czym ma nam pomóc ta mapa?
            - A w tym, że w tych książkach są zaklęcia, które sprawią, że będziemy mogli widzieć poszczególne osoby na mapie.
            - Jakie os…?
            - Imiona i nazwiska różnych osób w miejscach, w których się znajdują, ciołku! – krzyknął Remus na Glizdogona, który skulił się z obrażoną miną.

Uśmiechnąłem się do siebie.

            - Chcesz nam powiedzieć – zaczął James – że potrafisz zaczarować tę mapę tak, żebyśmy mogli praktycznie kontrolować Hogwart?!

Lunatyk zrobił zdziwioną minę, po czym uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu.

            - Ja nie. Syriusz potrafi.