Jak już pewnie większość osób zauważyła - o ile tu jeszcze w ogóle ktoś zagląda - nowego rozdziału nie było od baaardzo dawna. Jest ku temu jeden powód - "Jezu słodki, jak czytam pierwsze rozdziały, to nie wiem, czy się śmiać, czy płakać...". Nie chodzi o fabułę, bo - szczerze mówiąc - lepszej chyba nigdy nie wymyślę. Chodzi o wątki, które momentami stają się tak żałosne, że po prostu nie mogę tego zdzierżyć.
Po długim, długim czasie kompletnego braku weny postanowiłam wziąć się do pisania nowego fanfiction. Oczywiście w głównej roli z moimi kochanymi huncwotami i kolejną wymyśloną przeze mnie bohaterką.
Chciałabym nadal pisać opowiadanie z Arianą, jednakże rozdziałów jest już kilkanaście, więc trochę by mi się zeszło, gdybym chciała to wszystko poprawiać. To samo chciałam uczynić z moim drugim blogiem: Pamiętnik Krukonki. W tym nie ma aż tylu błędów, choć gdy patrzę na to, jak beznadziejnie pisałam dialogi to przechodzi mnie dreszcz (chodzi o interpunkcję).
Jak już wspomniałam wyżej, zaczęłam pisać nowe fanfiction. Nie widzę tam rażących błędów, choć pewnie się jakieś znajdą, więc jeżeli ktoś chciałby mnie poprawić, niech uczyni to w komentarzu, bądź napisze mi maila. (aurelia.pisze@gmail.com)
Także serdecznie zapraszam do przeczytania nowej historii: Huncwotka (przepraszam, ale nigdy nie umiałam wymyślać ładnych tytułów). Co do tamtych blogów, to tak jak mówię - z czasem może wrócę do ich kontynuowania, a przynajmniej taką mam nadzieję. Na razie zamierzam się jednak dobrze zająć tym nowym.
Z góry dzięki :)
PS
Przydadzą mi się osoby do motywacji ;)
Huncwoci.
Zupełnie inna historia...
piątek, 4 grudnia 2015
sobota, 16 maja 2015
Rozdział 19. Kulisy śmierci.
Nim
się spostrzegłem nadszedł już czerwiec, a wraz z nim egzaminy. Przykładałem się
do nauki, bo nie miałem lepszych zajęć w przerwach między chodzeniem do Pokoju
Życzeń, czy zwiedzaniem Hogwartu. Uczyłem się dla Ariany, bo czułem, że ona
chce właśnie tego. Żebym dostawał dobre stopnie i był szczęśliwy. Niczym
troskliwa i kochająca matka, której nigdy nie miałem.
Co do Mapy Huncwotów, to okazała się
fenomenem mojego życia. Na pierwszy rzut oka wygląda jak kawałek pożółkłego
pergaminu. Po wypowiedzeniu słów „Przysięgam uroczyście, że knuję coś
niedobrego” (pomysł Lunatyka) ukazuje się plan całego Hogwartu. No… prawie
całego. Wyjątek stanowi Pokój Życzeń, który musimy chronić i zaznaczenie go na
naszej mapie jest zbyt wielkim ryzykiem. Kiedy mapa staje się nam zbędna mówimy
„Koniec psot” (pomysł Jamesa). Wtedy Mapa Huncwotów z powrotem staje się
zwyczajną niezapisaną kartką. Ostatnia rzecz, której pomysłodawcą byłem ja (nie
chwaląc się), to mianowicie pewien rodzaj nauczki, gdy mapa dostanie się w ręce
niepowołanej osoby. Na mapie wówczas pojawiają się adekwatne do sytuacji i
osoby próbującej odczytać coś z owej kartki zabawne komentarze, czasami
złośliwe. Mimo wszystko wolelibyśmy, żeby mapa nie musiała używać tej
samoobrony.
- Już niedługo wakacje – westchnął
James i objął Lily ramieniem.
Leżeliśmy
na błoniach. Starałem się psuć atmosfery pokazywaniem jak bardzo przeszkadza mi
obecność Evans. Zaczytany Lunatyk nie zwracał uwagi na otoczenie – powtarzał
przed ostatnimi egzaminami. Glizdogon wpatrywał się w omiatał spojrzeniem
Jamesa oraz Lily, zatrzymując się dłużej na jej krągłych piersiach. Ariana
ma większe.
Zauważyłem przechodzącą obok mnie
Emily. Wezbrał się we mnie gniew. Jak zawsze, gdy ją widziałem. Nie patrzyła na
mnie. Dziwne, bo zazwyczaj mierzyła mnie nienawistnym wzrokiem, który i ja
odwzajemniałem. Jeszcze bardziej mnie zdziwiło, gdy niepostrzeżenie upuściła
maleńki liścik zwinięty w rulonik na moje kolana. Wziąłem go do ręki i
odwinąłem.
„Druga w nocy. W sali od
Numerologii. Dzisiaj. Przyjdź bez swojej świty. Nie potrzebuję świadków – Emily.”
Nie
miałem pojęcia, czego ode mnie chce, ale miałem zamiar się tego dowiedzieć. O
godzinie pierwszej pięćdziesiąt dwie opuściłem Wieżę Gryffindoru.
Ciemne hogwardzkie korytarze były
wypełnione ogłuszającą ciszą. Z początku nie widziałem zupełnie nic, jednak z
czasem moje oczy zaczęły się przyzwyczajać do panującego wokoło mroku.
Poruszałem się szybko i
bezszelestnie. Nie wziąłem ze sobą peleryny – niewidki Jamesa, bo wiedziałem,
że nie ma możliwości, by ktoś mnie przyłapał. Gdy mój zegarek wskazywał drugą
zero jeden, stanąłem pod drzwiami klasy od Numerologii. Powoli nacisnąłem klamkę,
starając się, żeby drzwi nie zaskrzypiały. Wszedłem do klasy.
Pokój oświetlony był świecami o
zapachu lawendy. Emily siedziała na ławce i wpatrywała się w bliżej mi nie
określony punkt w klasie. Wyglądała jakby medytowała. Po kilku chwilach
przeniosła wzrok na mnie.
- Siadaj, Black – powiedziała uważnie
mi się przyglądając.
- Dzięki, postoję.
- Powiedziałam SIADAJ! – krzyknęła,
a jej zaklęcia trafiło mnie z taką siłą, że uderzyłem w ścianę, a moja głowa
pulsowała tępym bólem.
Jednak
nie to w tym momencie mnie obchodziło. Wolałbym się dowiedzieć, jak jej się
udało rzucić tak potężne zaklęcie bez użycia różdżki.
Podniosłem się z podłogi i usiadłem
na ławce równoległej do ławki Emily.
- Czego chcesz? – wycedziłem.
- Chcę ci powiedzieć prawdę,
Syriuszu.
- Ty? Prawdę? – zakpiłem – To tak jakbym chodził na korepetycje do Glizdogona.
- Prawdę o Arianie - odpowiedziała ignorując mój komentarz.
Wpatrywałem
się w nią zimnymi oczami, ale ona za nic w świecie nie chciała odwrócić wzroku.
- Co ty możesz wiedzieć o Arianie?
- Jeśli masz na myśli informacje,
jaki jest jej ulubiony kolor albo co najbardziej lubi jeść, to rzeczywiście –
niewiele. Ale mówię tu o prawdzie, która dotyczy jej śmierci. Nie obchodzi cię to?
Ponownie
zamilkłem. Chciałem się dowiedzieć wszystkiego, ale czy nie wiedziałem już
wystarczająco dużo, aby znienawidzić wszystko co mnie otacza?
- Mamuśka ci już wszystko
powiedziała, tak? – wycedziłem.
- Nic nie musiała – uśmiechnęła się
Emily i zaśmiała beztrosko – To ja zaplanowałam śmierć Ariany.
Ciarki
przeszły mnie po plecach. Jak taka osoba może w ogóle znieść sama siebie? Jak
można żyć ze świadomością, że jest się winnym czyjejś śmierci?! W tamtej chwili
moje sumienie się podpowiedziało: Chyba coś o tym wiesz…
- A więc to było tak… Po przyjeździe
do Hogwartu, kiedy to Ariana wstąpiła do waszych łask zaprzyjaźniłam się z
wielce poszkodowaną Evans, która ukrywała miłość do Jamesa. Wykorzystywanie ją
do swoich celów było banalne, bo była i jest skończoną desperatką. Trafiał mnie
szlak, że jest dla was w jakimś sensie ważna, więc zaczęłam myśleć, jak
przywrócić normę do Hogwartu.
- Co masz na myśli mówiąc „norma”? –
zapytałem nie kryjąc odrazy do jej osoby.
Skrzywiła
się, ale odpowiedziała:
- Ariana zawsze była
indywidualistką. Wykorzystywała to, że wszystko potrafi, by ludzie mieli u niej
długi. Panna skryta, przebiegła, zawsze idealna, bez przyjaciół. Nie rozumiesz?
Ona nie miała nikogo. Wiedziała wszystko o wszystkich, ale nie miała nic.
Jakbyś nie zauważył, to ja i ty trzymaliśmy się bardzo blisko, zanim
zaczęliście się przyjaźnić.
- Nie przypominam sobie – mruknąłem.
- A ja owszem – syknęła – W każdym
razie, to właśnie była norma. Ja mam wszystko, a Ariana nic.
- Interesujące, kontynuuj…
- W tym roku wszystko się odwróciło
o sto osiemdziesiąt stopni – Ariana miała was, dwie nowe przyjaciółeczki i
nadal była chodzącym ideałem. Wszyscy ją szanowali, a niektórzy się bali. Były
też osoby, które jej nienawidziły, na przykład ja. Przez nią zostały mi tylko
Jenifer i Ashley. Dwie tępe idiotki. Na całe szczęście do mojego grona
dołączyła też Lily Evans, która robiła wszystko co jej kazałam, bo myślała, że
uda jej się z powrotem mieć Jamesa tylko dla siebie.
- I ma – burknąłem z
niezadowoleniem.
- Tak… Ale była to kwestia przypadku.
Nie miałam tego w planach i właściwie to mało mnie obchodził James.
- Skoro nie obchodził cię James, to
kto?
- Ty – odrzekła patrząc mi prosto w
oczy – Ale daj mi dokończyć… Tak więc Evans była naiwną kretynką na posługi.
Wiedziałam, że nie pomoże mi w zabiciu Ariany. Nawet nie miałam na co liczyć.
Zwróciłam się więc o pomoc do mojej matki, która równie mocno, co ja, pragnęła
jej śmierci. Moja matka nie mogła jednak tego zrobić. Ariana władała zbyt
potężną mocą i moja matka nie mogła się wystawiać na takie ryzyko. Co innego
moja babka, dla której zabicie Ariany, byłoby tylko jednym ruchem ręki. Bo
wiesz, Syriuszu… Moja babka jest szamanką. I to nie taką byle szamanką. Moja
babka posiada Dar Ognia, Wody i Ziemi, a teraz też Powietrza, ale o tym chyba
wiesz, bo zdążyłeś już ją poznać – uśmiechnęła się szeroko – Tak więc
wymyśliłam świetny plan. Mianowicie – zwabienie do Zakazanego Lasu przez
wróżki, pod pretekstem wynagrodzenia za dobre serce – zaśmiała się – Większej głupoty
nie słyszałam. Takie rzeczy, to tylko w książkach. Przekupienie wróżek było
tylko formalnością, bo wróżki bynajmniej nie są uczciwe czy cokolwiek w tym stylu.
Tak więc zwabiły Arianę. W lesie czekała na nią moja babka, ale się nie
doczekała. Ariana w ostatniej chwili zrezygnowała i została w Wieży. Nie wiem,
czemu… Czułam się wtedy pokonana. Ale tylko przez chwilę… Po dwóch tygodniach
przygnębienia, zabrałam się za tworzenie nowego planu. Dużo lepszego. I… jak
widzisz mój plan był doskonały. James pojechał do domu na święta. Rozpieszczony
jedynak przecież musiał spędzić je z rodziną. W noc, która poprzedzała termin
powrotu do Hogwartu, moja matka włamała się do domu Potterów i porwała Jamesa.
Zabrała go do Kryształowej Groty. Czekała tam na nich moja babka. Torturowała
Jamesa, aby dowiedzieć się czegoś na temat Ariany. Zsyłała na nią sny. Te
wizje, w których wiedziała, gdzie jest James i co się z nim dzieje. Było tylko
kwestią czasu, kiedy Ariana przyjedzie, by go uwolnić. Nasza mała bohaterka,
nieprawdaż? Kiedy pojawiliście się w Grocie moja babka zabiła Arianę po
krótkiej negocjacji, której wynik i tak był mi znany kilka tygodni wcześniej. W
momencie, gdy Ariana wstąpiła do świata zmarłych, jej Dar przeszedł na moją
babkę i w ten sposób stała się jedyną na świecie osobą, która panuje nad
wszystkimi żywiołami.
- Jesteś podłą suką – powiedziałem i
splunąłem obok dla podkreślenia słów.
- Może i jestem. Ale mam wszystko
czego zapragnę, Skarbie.
- O co ci chodzi, do cholery?!
- Chodzi mi o ciebie, Syriuszu.
Jesteśmy sobie przeznaczeni i lepiej zacznij też tak uważać, bo pożałujesz –
wycedziła.
- Oj, bo się przestraszę –
przewróciłem oczami – Zapamiętaj sobie, mała zdziro – przysunąłem twarz do jej
twarzy tak blisko, że dzieliły nas niecałe trzy centymetry – Mnie możesz
zniszczyć, ale nie waż się już nigdy w życiu podnieść ręki na ludzi, którzy są
dla mnie ważni.
piątek, 1 maja 2015
Rozdział 18. Mapa Huncwotów.
- Że
co?! – krzyknąłem.
Lunatyk
chyba nieźle gdzieś rąbnął głową. Skąd ja miałem wiedzieć jak zaczarować tę
mapę. Nie znałem właściwie żadnych wyszukanych zaklęć. Jedynie te, których
uczyliśmy się wraz z Arianą z tych starych ksiąg… Zaraz, zaraz…
- Byłeś w pokoju Ariany. –
powiedziałem patrząc na niego oczami bez wyrazu.
Nie
wiedziałem, czy mam się na niego złościć czy nie. Książki, które przyniósł, to
były te, które daliśmy Arianie na święta. Nie powinien ich dotykać. Nawet nie
wiem do czego potrzebne są mu te książki.
- Byłem. Myślę, że w tych księgach
są zaklęcia, dzięki którym można by zaczarować tę mapę tak, aby wskazywała,
kto i gdzie się znajduje. – odpowiedział Lunatyk.
- A ja myślę, a nawet jestem pewien,
że nie chce mi się bawić w górnolotną magię, tylko po to, żeby zaczarować
kawałek papieru – skwitowałem opryskliwie.
- Syriusz, przestań – powiedział
James – Taka mapa, to by było coś…
- Proszę bardzo. Droga wolna, róbcie
co chcecie. Ja. Się. Na to. NIE PISZĘ!
Odkręciłem
się od nich i wyszedłem z pokoju. Nie chciało mi się oglądać tych marnych prób
w zaczarowaniu tej mapy. Przecież ja i Ariana długo ćwiczyliśmy z pozoru łatwe
zaklęcia. Nie uda im się i tyle.
Usiadłem na jednej z ławek na
korytarzu i zacząłem po raz kolejny myśleć o Arianie. Tym razem miałem też
dylemat. Czy dobrze postąpiłem, że pozwoliłem Huncwotom korzystać z tych
książek? Może ma mi to za złe? A może chciałaby, żebym im pomógł. Nie wiem,
czego by chciała. Za to ja wiem, że wciąż ją kocham i chciałbym ją zobaczyć.
Chciałbym wiedzieć, jak się czuje! Ona nie umarła. Ona czeka. I bardzo dobrze o
tym wiem.
Chodziłem w tę i z powrotem, mając w
głowie tylko jedną myśl – zobaczyć Arianę. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to
się stało, że obok mnie pojawiły się drzwi. Mógłbym dosłownie przysiąc, że
wcześniej ich tutaj nie było. Czułem się dziwnie. Tak jakbym się kłócił się sam
ze sobą. Dałbym głowę, że te drzwi dopiero co się pojawiły, ale z drugiej strony –
drzwi chyba nie pokazują się się od tak…
Niewiele myśląc, nacisnąłem klamkę.
Moim oczom ukazał się niewielki pokoik z… łóżkiem? O co tu, do cholery,
chodzi?! Łóżko było zasłane białą pościelą. Obok niego stała szafka nocna, a na
niej lampka. Ot, całe wyposażenie pokoju.
Właściwie,
to jest już późno i chce mi się trochę spać, a nie mam siły się męczyć z
Lunatykiem i tą zasraną mapą. A tam, co mi szkodzi…
Wszedłem
do łóżka i nakryłem się ciepłą kołdrą. Łóżko było bardzo wygodne, więc sen
przyszedł prawie natychmiast. Dobry sen…
*
Leżałam
na podłodze już nie wiem, jak długo. Może godzinę, może dzień, może dwa, może
rok. Już prawie przyzwyczaiłam się do białej poświaty. Właściwie oprócz
przyzwyczajania, nie mogłam robić nic. Zupełnie nic. Smutne, ale prawdziwe.
Umarłam. I zamiast mieć wreszcie święty spokój z tym wszystkim, to czekam na
mamę, która może mi pomoże wrócić do świata żywych jako normalna czarownica, a
nie jak przerażające widmo. Już tyle na nią czekam, że szlak mnie zaczyna
trafiać. Oddajesz życie za przyjaciół, a inni nawet nie szanują twoich nerwów i
czasu. W sumie, to mogłabym wybrać już teraz i albo pójść dalej, albo wrócić do
Hogwartu, ale jako duch. Żadna z tych perspektyw nie była zadowalająca, a już
na pewno nie kusząca. Co może robić taki duch, oprócz… no właśnie. Nigdy w
życiu nie będę duchem i nigdy w życiu nie pójdę dalej. Po pierwsze, nie wiem,
co się wtedy stanie i gdzie się znajdę, po drugie, tak bardzo tęsknie za
Syriuszem i mimo wszystko Jamesem, że aż mi serce pęka. Tęsknię za Lunatykiem,
za Glizdogonem, Cornelią, Vivian… Nawet za McGonagall! Tak chciałabym wrócić do
Hogwartu… Chociaż jest też wiele negatywnych aspektów. Pierwszy – spotkam
Jamesa, a nie bardzo mam ochotę na rozmowę z nim, po tym, co zobaczyłam.
Właściwie nawet nie wiem jak to zobaczyłam. Między mną, a Syriuszem jest coś w
rodzaju więzi, dlatego wiem, co myśli, co czuje, gdzie jest. I tylko to mnie
motywuje, żebym tu jeszcze czekała – mam zajęcie. Myślenie razem z Syriuszem
jest cudowne, czasem jego myśli mnie śmieszą, a czasem przerażają. Czasem też
dziwią… Wydaje mi się jednak, że ta więź w drugą stronę działa słabiej, bo
Syriusz nie wie o czym myślę. Dostaje tylko pojedyncze moje odczucia, bardzo
ogólnikowe, o których nie wie dlaczego jest przekonany. Teraz śpi. Jest w
Pokoju Życzeń. Nie zdradzałam mu tego sekretu, chciałam go tam kiedyś zabrać.
Teraz już będzie wiedział, gdzie jest. Przyprowadzi tam Huncwotów, może nawet
Vivian i Cornelię. Ciekawe kiedy się obudzi. Nic mu się na razie nie śni, ale
chyba mu się przyśni, skoro drzwi do Pokoju Życzeń ukazały mu się, gdy myślał
jak bardzo za mną tęskni. Ja też za nim tęsknię…
Moje
samotne rozmyślania przerwała mama, która znikąd pojawiła
się w moim niebiańskim więzieniu.
-
Cześć, córeczko – uśmiechnęła się.
-
Cześć, mamo. Kiedy wrócę do Hogwartu? – zapytałam prosto z mostu.
-
To zależy…
-
Od czego?
-
Od poświęcenia – powiedziała tajemniczo.
-
Jakiego znowu poświęcenia? – zdenerwowałam się.
Nie
chciałam, aby ktokolwiek się dla mnie poświęcał i sama miałam dość
nadskakiwania za innymi.
- Jakiego poświęcenia? – powtórzyłam
tracąc cierpliwość.
- O nic nie pytaj. – ucięła – O
wszystko zadbam ja.
- Ile mam czekać? – zapytałam, a
głos załamał mi się pod koniec zdania.
- Jeszcze trochę…
Zniknęła. A ja jak zwykle zostałam w kropce. „Jeszcze trochę” – co to w ogóle za
odpowiedź?! Pojęcie „trochę” każdy odbiera inaczej, a jeśli mówimy tutaj o
życiu i śmierci, to wiem tyle samo, co kilka minut temu.
Starałam się przekazać Syriuszowi,
żeby się nie martwił, żeby żył dalej, bo wrócę. Ale JESZCZE TROCHĘ musi
poczekać…
„Już
niedługo, już niedługo…” – powtarzałam w myślach.
Już
niedługo…
*
- Już niedługo! – zerwałem się z
łóżka.
Ona
wróci, ale muszę poczekać… ile? Jeszcze trochę?... No dzięki, dużo mi to mówi,
ale lepsze to, niż nic. Ostatecznie humor mi się poprawił i lepiej się czuję.
- Jestem w Pokoju Życzeń…
Nie
do końca wiem, o co tu chodzi. Muszę lepiej poznać ten pokój. Przyprowadzę tu
Huncwotów, może nawet Vivian i Cornelię. Więź. Tęsknota. Duch. Nie idzie dalej.
Do cholery! Co to wszystko znaczy?! Jakieś pojedyncze słowa, myśli. To wszystko
jest takie męczące, ale mimo to, czuję się znacznie lepiej.
Wybiegłem na korytarz. Na dworze
było pochmurno. Pogoda nijak się miała do mojego nastroju. Nie mogła też go
zmienić. Czułem się znakomicie i w wyśmienitym humorze pobiegłem do Wieży
Gryffindoru.
Wszedłem do naszego dormitorium.
Huncwoci nie podzielali mojego nastroju. Zestresowani i podenerwowani łazili po
pokoju, wrzeszcząc na siebie.
- To co z tą mapą? – zapytałem
entuzjastycznie.
Stanęli
jak wryci, ale ich ponure miny nieco się rozjaśniły, gdy mnie ujrzeli.
- Możemy zabierać się do pracy –
mruknął ochoczo Lunatyk.
Opowiedziałem
Huncwotom o wszystkich wydarzeniach, które mnie spotkały w Pokoju Życzeń.
Ale wszystkie moje przeczucia dotyczące Ariany zostawiłem dla siebie. Wszyscy mieliśmy świetne humory. Świadomość o tym, że jesteśmy o kolejny sekret Hogwartu do przodu, niezmiernie
motywowała nas do pracy nad mapą. Wymagało to jednak nie lada wysiłku,
skupienia oraz bystrości umysłu. Dlatego też mapa, którą nazwaliśmy Mapą
Huncwotów była gotowa po miesiącu. Skonstruowaliśmy ją tak, aby jedynie
prawdziwie huncwocki mózg mógł ją rozszyfrować i zrobić z niej należyty
użytek.
Mapa była idealna. Połączenie łobuzerskiego sprytu, który posiadaliśmy
ja i James, inteligencji Lunatyka, która nierzadko zaskakiwała samych Krukonów,
oraz hm… może poświęcenia oddanego nam Glizdogona stanowiło klarowną i
nieskazitelną całość, zbyt zawiłą, by odgadł ją byle Snape.
Do
końca roku zajmowaliśmy się odkrywaniem Pokoju Życzeń, który był zbyt wielkim
dla nas skarbem, abyśmy mogli zaryzykować odnalezienie go przez niepowołane
osoby, zaznaczając go na Mapie Huncwotów. Nie chcieliśmy się dzielić tym
sekretem z innymi pokoleniami. Czuliśmy, że to są nasze czasy, nasza tajemnica,
nasza własność. Pokój Życzeń był przez nas traktowany jak zupełnie odrębna i w
stu procentach prywatna część Hogwartu. Patrząc na to ze zdrowym rozsądkiem,
wydaje się to być jednak utopijnym marzeniem.
Znosiłem
wszystkie szlabany, każde irytujące odzywki Snape’a, ponowne zainteresowanie
Jamesa Evans, coraz większy nacisk nauczycieli, pech Glizdogona, który dawał
się we znaki wszystkim Huncwotom i inne okropne rzeczy. Wytrzymywałem je bez
słowa. Bez najmniejszego grymasu na twarzy, bo wiedziałem, że niedługo się to
skończy. Ariana wróci. I pozostanie przy mnie już na zawsze…
sobota, 28 lutego 2015
Rozdział 17. Tajemne przejścia.
Sobotnim
rankiem obudziłem się z lekkim bólem głowy. Było to spowodowane myślą o tym, że
mam dzisiaj odbyć kilkugodzinny szlaban. Ciekawe co mi każe robić... Mam
nadzieję, że nic okropnego.
- Syriusz, weź ze sobą dwukierunkowe
lusterko. Będziemy chociaż w kontakcie. – powiedział James.
- Przecież wiem. Na żaden szlaban
się bez tego nie wybieram. – powiedziałem i schowałem kawałek lustra do
kieszeni.
- Miłego dnia. – powiedział James z
lekką ironią w głosie.
- Dzięki, do zobaczenia potem.
Wyszedłem
z dormitorium. W ogóle mi się nie chciało iść na ten durny szlaban. Mogłem tyle
innych ciekawych rzeczy robić. Na przykład… Nie, jednak nie. Od śmierci Ariany
nic nie wydaje mi się interesujące. Może jedynie denerwowanie Smarka jest okej.
Po drodze spotkałem Vivian, ale bez Cornelii. Patrzyła się na mnie z tym
przebiegłym uśmiechem na twarzy. Wyglądała niczym Ślizgonka…
- Ty bez Cornelii? – zapytałem
- Tak, nie czuje się najlepiej. –
powiedziała i zmieniła wyraz twarzy na lekko zakłopotany.
- Co jej jest?
- Chyba to przez to dojrzewanie. – odpowiedziała zdawkowo Vivian.
Zbyt zdawkowo.
- Dobra, o resztę nie pytam. –
zaśmiałem się – Pozdrów ją ode mnie. Ja lecę na szlaban.
- Za co szlaban?
- Za Smarkerusa. Pozwolił sobie na
więcej niż powinien.
Powiedziałem
i zniknąłem za portretem Grubej Damy. Był piękny słoneczny dzień. Mógłbym sobie
spokojnie siedzieć w Pokoju Wspólnym nic nie robiąc. Tymczasem muszę iść na
kilkugodzinny szlaban. Najgorsze jest to, że za tydzień czek mnie to samo.
Stanąłem przed gabinetem McGonagall i już miałem pukać, ale zanim podniosłem
rękę, ona otworzyła drzwi.
- Wejdź, Black. – powiedziała.
Przed
jej biurkiem siedziała jakaś kobieta. Przyjrzałem się dokładniej. To była Eugenia
Jenkins we własnej osobie. Czy sprawa śmierci Ariany aż tak wzburzyła
Ministerstwo, że sama Minister Magii musiała się zjawić w Hogwarcie? Przy oknie
stał Dumbledore i patrzył na zasypane śniegiem błonia.
- Czyli to jest pan Black. –
powiedziała z uśmiechem Jenkins – Ten słynny Black, który jako jedyny w swojej
rodzinie trafił do Domu Lwa. Musisz być naprawdę…
- Do rzeczy, pani Minister. –
powiedziała McGonagall z kwaśną miną.
Jenkins
pokręciła głową.
-
Chciałabym z tobą, Syriuszu, porozmawiać o tym co wydarzyło się dokładnie po
tym, jak uciekłeś z Arianą z Hogwartu.
Przełknąłem
ślinę i kiwnąłem głową.
- Usiądź. – powiedziała i wskazała na
fotel obok.
Właściwie,
to nie miałem wyboru. Usiadłem.
- Opowiedz mi wszystko do początku.
– powiedziała – Jak wydostaliście się z zamku?
- Wyszliśmy przejściem pod Wierzbą
Bijącą. – powiedziałem patrząc jej prosto w oczy.
Nie miałem nic do ukrycia.
Chciałbym, żeby to ona odwróciła wzrok.
- W Hogwarcie są jakieś tajemne
przejścia? – zdziwiła się Jenkins i spojrzała na Dumledore’a oczekując
odpowiedzi.
- Owszem, są, ale uczniowie nie mają
do nich dostępu. – powiedział Dumbledore wciąż stojąc twarzą do okna.
- Jak nie mają dostępu skoro dwójka
uczniów wyszła jednym z nich?! – oburzyła się.
- Syriuszu, jak dowiedziałeś się o
istnieniu tajnych przejść? – zapytał Dumbledore, jak zawsze z olimpijskim
spokojem.
- Przypadkowo natrafiłem na nie z
Jamesem kilka lat temu. – odpowiedziałem – Nie korzystaliśmy z nich nigdy.
Było
to tak obrzydliwe kłamstwo. Korzystaliśmy z tych przejść setki, co ja mówię, tysiące razy! Byliśmy w
Hogsmeade częstszymi gośćmi, niż niejeden czarodziej w podeszłym wieku.
Chodziliśmy prawie codziennie na kremowe piwo i mieliśmy gdzieś, że to można
nazwać „ucieczką”.
W
kąciku ust McGonagall pojawił się uśmiech, który po chwili ukryła. Poznała się
na kłamstwie, Dumbledore pewnie też, ale jakże bystra pani Minister wierzyła w
każde moje słowo.
- Kto oprócz ciebie i twojego kolegi
wie jeszcze o przejściach?
- Remus Lupin i Peter Pettigrew,
nikt poza nami.
Pokręciła
głową z dezaprobatą, uniosła brwi i zapytała:
- Co było dalej?
- Kiedy byliśmy już w Hogsmeade,
Ariana aportowała się ze mną do Kryształowej Groty. Znaleźliśmy się w jakimś
lesie pięć mil od jaskini. W lesie, macocha Ariany rzuciła na nią Cruciatusa i przyznała się, że pomaga
osobie, która więzi Jamesa.
Jenkins
zrobiła wielkie oczy, w których widać było głębokie zdziwienie. Niemal szok.
- Chcesz mi powiedzieć, że Amy
Rivera Whitford, druga żona Edwarda Whitforda, rzuciła na swoją pasierbicę
Zaklęcie Niewybaczalne?! Przecież to absurd! Pan Whitford cieszy się wielkim
szacunkiem swoich współpracowników, to niemożliwe, żeby…
- A jednak. – przerwała jej
McGonagall – Mam nadzieję, że Ministerstwo zajmie się schwytaniem zarówno pani
Whitford, jak i Szamanki.
Jenkins
puściła to mimo uszu. Po raz kolejny spojrzała mi głęboko w oczy.
- Kontynuuj, Syriuszu.
- Poszliśmy znaleźć jakieś
schronienie, bo Ariana miała nogę rozciętą jakimś czarnomagicznym zaklęciem.
Niosłem ją, a po jakimś czasie znalazłem opuszczoną norę, gdzie spędziliśmy
noc.
W
oczach Jenkins pojawił się błysk. Nie no proszę… Minister chyba nie powinien
odbierać rzeczy w TEN sposób. McGonagall była zażenowana. Też musiała zobaczyć
reakcję Jenkins na słowa „spędziliśmy noc”.
- Mów dalej, Black. – powiedziała
McGonagall mierząc mnie surowym wzrokiem.
- Tak, jak mówię. Spędziliśmy tam noc, a nazajutrz z samego rana
wyruszyliśmy w dalszą drogę. Właściwie bez przeszkód znaleźliśmy się w
Kryształowej Grocie. Usłyszeliśmy krzyk Jamesa i pobiegliśmy za dźwiękiem.
Eilis związała go jakimiś magicznymi łańcuchami. Ariana zaczęła prosić ją, żeby
go wypuściła, a ona powiedziała, że uwolni go, jeżeli Ariana odda jej swój Dar
Powietrza. Ja zacząłem protestować, ale Szamanka i mnie oplotła tymi
łańcuchami. Ariana podjęła ostateczną decyzję, pomimo moich i Jamesa błagalnych
próśb. Po wszystkim Eilis odesłała nas do Hogwartu. – powiedziałem i spojrzałem
na McGonagall – Co z tym szlabanem?
Popatrzyła na mnie z bólem w oczach.
-
Wracaj do Wieży, Black. Po raz pierwszy i ostatni puszczę ci płazem twoje
wybryki.
-
Dziękuję, pani profesor. Dowidzenia.
Wyszedłem
z gabinetu McGonagall. Nie byłem w humorze. Po raz kolejny musiałem przywołać
do siebie tragiczne wydarzenia z owego dnia, w którym to straciłem sens życia.
No ale cóż. Moje życie wciąż płynie
dalej. Nie mam zamiaru przestać spełniać swoich marzeń. Nawet jeżeli są one
nierealne…
*
Reszta dnia była, o dziwo, przyjemna. Patrzyłem bez cienia zainteresowania
na Glizdogona, który marszczył czoło na wszystkie możliwe sposoby uporczywie
próbując wymyślić coś jeszcze, co mógłby wpisać na pracę z obrony przed czarną
magią. Dla mnie temat wypracowań był tematem zamkniętym. Choć nie byłem pewien,
czy dobrze postąpiłem zabierając z pokoju Ariany jej wypracowania. Mam delikatne wyrzuty sumienia, ale pokrzepia mnie myśl
o tym, że James postąpił gorzej. Później sobie myślę o tym, jaką przykrość wyrządził
Arianie, a potem czuję się jeszcze bardziej przybity. Cały czas w jakiejś
maleńkiej części mojej świadomości mam myśl, która przypomina mi, jak bardzo go
nie cierpię za jego podłość.
Jednocześnie po mojej głowie plącze się myśl,
która nie pozwala mi zapomnieć o tym, kim on właściwie dla mnie jest, kim są
dla mnie Huncwoci. Kogo mam poza nimi?
„Nikogo”
– zaśmiałem się w myśli.
Pokrzepiająca
myśl, że to jeszcze nie koniec, pozwoliła mi pójść do dormitorium, aby porozmawiać
z Princem. Jak pies z psem. Umiejętność transformacji stała się jakby
nieoderwalną częścią mnie. Czuję się jakbym to od zawsze był animagiem. Uczucie
głęboko nierealne i niewyjaśnione.
Rozmowa
z Princem, a raczej monolog, którego Prince musiał być przykrym świadkiem
relaksowała. Na szczęście Prince nie potrafił mówić i nie mógł mnie wyśmiać.
Do
pokoju weszli Huncwoci, ale nie sami. Ucieszyłem się, że nie przyszli w
towarzystwie Evans, a w towarzystwie dwóch gryfońskich Ślizgonek – Vivian i
Cornelii. Wszyscy mieli wyśmienite humory, a szerokie (oszałamiające w dwóch
przypadkach) uśmiechy gościły na ich twarzach.
James rzucił we mnie jakimiś
słodyczami z Miodowego Królestwa.
- Byłeś w Hogsmeade? – zdziwiłem
się.
Wycieczki
do magicznej wioski w dniu, kiedy Minister dowiedziała się o przejściach stało
na granicy między kompletną głupotą, a przesadzoną lekkomyślnością. Moja krew.
- Tak. Adrenalina troszeczkę mi
skoczyła, jak zobaczyłem, że w tunelu są jacyś ludzie z Ministerstwa.
Uśmiechnąłem
się krzywo. Jenkins wyjątkowo szybko podjęła działania rozwikłania sprawy
Szamanki. Niestety zaczęła od przejść w Hogwarcie. Pech mi ostatnio dopisuje.
- Żeby ich tylko nie zamknęli –
powiedział Lunatyk z obawą w głosie.
- Nie zamknął ich. – powiedział
James, a widząc nasze pytające wyrazy twarzy wyjaśnił: - Słyszałem, jak mówili,
że nie ma sensu zamykać przejść. Mają zobowiązać nauczycieli, aby pilnowali,
żeby żaden uczeń z nich nie korzystał. Krótko mówiąc – przejścia będą pilnowane
praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Co właściwie wyklucza używanie
ich…
- Niekoniecznie. – powiedział
Lunatyk, a w jego oczach pojawił się błysk, który gwarantował, że wpadł mu do
głowy świetny, a jednocześnie szaleńczy pomysł – Poczekajcie chwilę… - powiedział
i wybiegł czym prędzej z pokoju.
Wymieniliśmy
z Jamesem zdziwione spojrzenia. To samo zresztą zrobiły dziewczyny, po czym
oznajmiły, że już pójdą do siebie, bo jest trochę późno. Pożegnaliśmy się z
nimi i w ciszy wyczekiwaliśmy powrotu Remusa. Dziesięć minut… Piętnaście minut…
W
końcu po czterdziestu minutach do pokoju z hukiem wpadł Lunatyk.
- Mam! – krzyknął i rzucił na
podłogę stertę książek.
Popatrzyłem
na niego z politowaniem.
- Chcesz z tych książek wybudować
mury obronne do wejść naszych tuneli? – zapytałem z lekką drwiną w głosie i
ironicznym uśmieszkiem igrającym w kąciku ust.
- Nie, drobnomieszczański idioto. –
powiedział Remus nie zważając na słowa. Jego podniecenie sięgało zenitu, a w
oczach zagościła czerń rozszerzonych źrenic – Patrz – rzucił mi pod stopy kartkę
papieru, na której było pełno linii, prostokątów, kwadratów i okręgów.
Początkowo nic nie rozumiałem, ale po dłuższym przyjrzeniu zrozumiałem, że to
nie są przypadkowo narysowane figury geometryczne, tylko plan Hogwartu.
Mimowolnie
otworzyłem usta z wrażenia.
- Skąd to masz? – zapytałem, a James
wyrwał mi kartkę z rąk, żeby również obejrzeć.
- Znalazłem tę mapę kiedyś, kiedyś.
Myślałem, że się nie przyda. W końcu znamy każdy zakamarek w Hogwarcie, ale
zostawiłem ją sobie. Nawet nie wiem po co… Teraz sobie za to dziękuję.
- Nie dziękuj. – powiedział James
opryskliwym tonem – W czym ma nam pomóc ta mapa?
- A w tym, że w tych książkach są
zaklęcia, które sprawią, że będziemy mogli widzieć poszczególne osoby na mapie.
- Jakie os…?
- Imiona i nazwiska różnych osób w
miejscach, w których się znajdują, ciołku! – krzyknął Remus na Glizdogona,
który skulił się z obrażoną miną.
Uśmiechnąłem się do siebie.
- Chcesz nam powiedzieć – zaczął James
– że potrafisz zaczarować tę mapę tak, żebyśmy mogli praktycznie kontrolować
Hogwart?!
Lunatyk
zrobił zdziwioną minę, po czym uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu.
- Ja nie. Syriusz potrafi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)