poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 16. Prowokacje.



Spokojną noc nagle przerwał huk. W jednej chwili poderwałem się i zeskoczyłem z łóżka. To brzmiało jakby się ktoś teleportował z naszego pokoju.

            - Spokojnie, spokojnie… - mówił Glizdogon – To tylko ja wywarzyłem drzwi.

Patrzyliśmy na niego niedowierzając. Jak można w środku nocy wywarzyć drzwi od łazienki? Po skończeniu Hogwartu, jeśli w ogóle dożyję, nic już mnie nie będzie w stanie zaskoczyć.

            - Glizdogon. Ja rozumiem, że ty dojrzewasz. – zaczął James – Ale po co wywarzać drzwi od łazienki? Nie lepiej ich po prostu nie zamykać?
            - Nie wywarzyłem ich specjalnie. – tłumaczył się Peter
            - No pewnie, że nie. – powiedziałem – Ty je wywarzyłeś, bo nie chciało ci się podnieść ręki, żeby otworzyć.

Stwierdziłem, że dalsza dyskusja na temat lenistwa Glizdogona nie przyniesie większych korzyści, więc podszedłem do drewnianej komody, na której leżała moja różdżka, aby ją wziąć i naprawić drzwi. Zbliżając się do futryny w łazience, zwątpiłem.

            - Peter, wytłumacz mi proszę, jak ci się udało wyrwać z podłogi nasz sedes?
            - Usiłuję ci to powiedzieć od kilku minut! – krzyknął – Miałem potrzebę skorzystać z toalety, ale byłem śpiący i nie chciało mi się iść tak daleko, więc postanowiłem przywołać kibel tutaj, żeby się szybko wysikać, a potem go odesłać na miejsce.
            - Genialny plan! – wykrzyknął Lunatyk – Nigdy bym nie przypuszczał, że może się nie udać!
Lunatyk pokręcił głową i opadł na łóżko ze zbolałą miną.
            - Nie mam siły. – powiedziałem – Chce mi się spać. Rano się tym zajmiemy. Dobranoc.
            - Branoc. – odpowiedzieli mi i poszli z powrotem spać.

Ja się już do końca życia porządnie nie wyśpię…

            Rankiem obudziły mnie śmiechy. James i Lunatyk opierali się o framugę drzwi. Właściwie, to tylko trzymali się framugi, bo zataczali się ze śmiechu. Zrzuciłem kołdrę na podłogę, a potem wkopałem ją pod łóżko – huncwocki patent na ścielanie. Podszedłem do Jamesa i Remusa i od razu wybuchnąłem śmiechem. Glizdogon nieudolnie mocował się z naszym sedesem próbując włożyć go do otworu w podłodze.

            - Powiedzieliśmy mu, że nie da się tego naprawić zwyczajnym „Reparo”. – szepnął mi Lunatyk na ucho.

Zaśmiałem się. Widok Glizdogona próbującego podnieść sedes był bezcenny.
Kiedy Glizdogon się poddał, James podszedł do niego i wyciągnął rękę.

            - Wstań i popatrz jak to się robi.

James wycelował różdżkę w sedes i rzucił niewerbalne „Reparo”. Toaleta w mgnieniu oka wróciła na swoje miejsce. Ja i Lunatyk staraliśmy się jak tylko się dało, żeby się nie zaśmiać.

            - Jak ty to… - dziwił się Glizdogon
            - Och, Peter, Peter. Za wysokie progi na twoje króciutkie nóżki. Najpierw dobrze opanuj zaklęcia przywołujące, a dopiero później zabierz się za wyższą sztukę magii. – i poklepał go protekcjonalnie po głowie.

James był od niego dużo wyższy, mimo, że też do wysokich nie należał. Po prawie piętnastu latach życia, Peter mierzył sto pięćdziesiąt pięć centymetrów. Stwierdzenie „Za wysokie progi na twoje króciutkie nóżki” było więc bardzo trafne.

            - Może byśmy się pospieszyli, co? – powiedział Lunatyk – Jest wpół do ósmej!
            - Okej, Luniaczku bez nerwów. – uspokoił go James – Powinieneś mi dziękować, że naprawiłem ci toaletę. Inaczej chodziłbyś na siku do Zakazanego Lasu.
            - No właśnie, Glizdogon! – zawołałem – Za zepsucie kibla masz tygodniowy zakaz zbliżania się do niego.
            - To gdzie mam się niby załatwiać? – zapytał
            - Słyszałeś Jamesa. Masz do wyboru liściaste albo iglaste. – mrugnąłem i poszedłem się ubrać.

            Tak jak wspomniałem wczoraj przy rozmowie z Kingsleyem, dzisiejszego ranka przyszedł wyjec od matki.

            Ty nieudaczniku! Jak mogłeś dopuścić do śmierci Ariany?! Należała do jednej ze szlachetniejszych rodzin, a Ty nie potrafiłeś nawet pomachać różdżką, żeby ją ocalić?! I w ogóle po jaką cholerę po tego Pottera leciałeś, narażając własne życie?! Wiedziałam, że z tego Gryffindoru nic dobrego nie wyniknie! Szlamy namieszały Ci w głowach, ale poczekaj do wakacji, zapewnię Ci nienaganną terapię! Mamusia

            Tylko się zaśmiałem. Wiedziałem, że będzie mnie męczyć przez całe wakacje, ale to nie nowość. Przypuszczam nawet, że te wakacje będą przyjemniejsze, niż wszystkie pozostałe, bo w tym roku do Hogwartu będzie szedł Regulusek. Jej „lepsze dziecko” jak to ona mówi… Ostatecznie miałem to gdzieś.

            Dzień mijał nam przyjemnie. Kolejny spokojny dzień w Hogwarcie. Zbyt spokojny. Zaczynało się nam już nudzić. Na całe szczęście zobaczyliśmy Snape’a, idącego korytarzem. Nikogo oprócz nas i niego nie było. Idealna okazja, żeby się zabawić. Boże, jak to brzmi…

            Ja i James podnieśliśmy się z podłogi.
            - Cześć, Smarku. – powiedział James – Jak dzień mija?
            - Całkiem dobrze, do teraz. – odpowiedział mu Snape - Zejdź mi z drogi, Potter. Nie mam czasu na pogawędki z kimś takim, jak ty.

Po prostu czułem jak zaciska rękę na różdżce. Chciał przejść, ale James zatarasował mu drogę i popchnął tak, że ten mało co się nie przewrócił.

            - Gdzie się tak spieszysz? – zapytał James ze złośliwym uśmiechem
            - Na pewno na randkę z Jęczącą Martą. Od dawna podejrzewałem, że jest jakaś… magia między nimi. Zapewne czarna. – zaśmiałem się.
            - Szczerze wątpię, Black. Ale powiedz z kim ty wiedziesz swoje życie seksualne, kiedy Whitford nas opuściła?

Myślałem, że go zabiję. Nawet nie wiem kiedy wyjąłem różdżkę i rzuciłem na niego tak potężne „Expelliarmus”, że odleciał do tyłu na czterdzieści stóp.

            - Black! Czyś ty zwariował?!

No pięknie. Do szczęścia tylko jeszcze McGonagall mi potrzebna…

            - On mnie obraził, pani profesor.
            - Zginąłby ktoś od tego? – zapytała z błyskiem w oczach.
            - Nie.
            - Szlaban.
            - Dobra.
            - W sobotę od południa.
            - Będę.
            - Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.
            - Odrobię.
            - Black, masz coś z głową?
            - Od zawsze.
            - On się na panią obraził, pani profesor. – zaśmiał się James, który na szczęście nie potraktował poważnie tego, co powiedział Snape.
            - Black, obraziłeś się?
            - Tak.
            - Podwójny szlaban.
            - Jak sobie pani życzy.
            - Zaraz dostaniesz potrójny!
            - Wisi mi to.
            - Black, do cholery!!!
            - Dla przyjaciół Syriusz.
            - Black, przestań w tej chwili!
            - Mam szczekać?
            - Proszę bardzo!!!
            - Hau.

Zrezygnowana McGonagall pokręciła głową i odeszła. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Dostałem dwa szlabany, ale za rozwścieczenie McGonagall mogę nawet zamieszkać z Filchem. Opiekunka Gryfonów o raczej ostrej i bezwzględnej naturze. Tylko ja potrafię ją doprowadzić do stanu pomiędzy bezsilnością, załamaniem i rozwścieczeniem. No cóż, ćwiczyłem na mamie, przy niej McGonagall jest jak spokojny anioł.

            James i Glizdogon leżeli na podłodze, zwijając się ze śmiechu. Nawet Lunatyk się śmiał, tyle że siedział. Snape popatrzył na nas najpierw  pogardą, a zaraz potem z politowaniem. Kiedy obok nas przechodził powiedziałem do niego syczącym szeptem:
            - Jeszcze się policzymy…

             Popołudnie i wieczór minęły nam w bardzo przyjaznym nastroju. Właściwie, to mi, bo co do wieczoru reszty Huncwotów, to nie mam pojęcia, ponieważ spędzili go z Evans. Jak oni z Evans, to ja z Vivian i Cornelią.

            Nie dowiedziałem się skąd wiedziały o poduszce. Nic się nie dowiedziałem. Są równie tajemnicze co Ariana. Ironiczne uśmieszki, stała czujność, błyski w oczach… Z ich pomocą jeszcze wiele Huncwoci osiągną. Póki co, można powiedzieć, że jest to nierealne, bo reszta jest kompletnie zaślepiona Evans. No ale cóż poradzić… Nie potrafiłem tylko zrozumieć jednego – jak oni mogą woleć przesłodzoną Lily, od dziewczyn, które są bardziej cwane, niż niejeden Ślizgon, bystrzejsze, niż niejeden Krukon i o wiele bardziej sprawiedliwe, niż wiele Puchonów. To mi się po prostu nie mieści w głowie!

            Vivian i Cornelia właśnie wychodziły. Mimowolnie spojrzałem w stronę Huncwotów. To, co zobaczyłem zostanie w mojej pamięci na zawsze. Lunatyk i Glizdogon siedzieli na jednej z leciwych kanap, a obok nich James bardzo namiętnie całował Lily. Nie wiem właściwie co wtedy czułem. Z jednej strony złość i nerwy przepełniały mnie do granic możliwości, bo jak można kilka dni po śmierci swojej dziewczyny, która oddała życie całować się ze swoją dawną miłością? Z drugiej strony ulgę, bo w takim razie mogę otwarcie kochać Arianę. Najgorsza była jednak trzecia strona. Czułem jak Ariana się załamuje, czułem jak przepełnia ją smutek. Zawiodła się na Jamesie. Płacze.

            Usiadłem, bo w tamtej chwili coś zrozumiałem. Ariana żyje. Nie odeszła na zawsze. Wróci do mnie. Wróci do Jamesa. Kocha go. Mnie też kocha. Czeka na mamę.

             Nie mam pojęcia, skąd to wszystko wiedziałem. Wydawało mi się jakbym czuł jej myśli. Po prostu je znał. Ciekawe, czy James też je czuje? Bo jeśli czuje i nic sobie z nich nie robi, to jest próżnym dupkiem.

            Czekałem w pokoju na Huncwotów. Kiedy wrócili, James był w wyśmienitym nastroju. Pozostali dwaj nie byli jednak tak zadowoleni. Czyżby obudziła się w nich dojrzałość moralna? Było by mi bardzo przyjemnie, gdyby tak się okazało. Nie chciałem dłużej ukrywać przed Jamesem faktu, że kocham Arianę. Postanowiłem mu to powiedzieć. Dość mam trzymania tego wszystkiego w sobie. Niestety nie jestem tym typem człowieka, który tak potrafi.

            - James, wiesz dlaczego z tobą jeszcze wytrzymuję? – zapytałem
            - No dlaczego? – zaśmiał się.
            - Bo jesteś jeszcze większą świnią, niż ja.
            - Wiem, że nie powinienem całować Lily, ale tak jakoś wyszło… - powiedział i odwrócił głowę – Żałuję tego. Lepiej by było, gdybym zaczekał.
            - Pewnie, że by było lepiej. No ale cóż – stało się. Jesteś jaki jesteś. – poklepałem go po ramieniu – Muszę cię pocieszyć, że ja nie jestem lepszy.
            - Bo?
            - Bo od pół roku kocham Arianę. – wyznałem.
Spojrzał na mnie wzrokiem, który nic nie wyrażał.
            - Kochałeś moją dziewczynę, kiedy ja z nią byłem?
            - Tak. Nic na to nie mogłem poradzić.
            - Mogłeś mi o tym powiedzieć! Czy ja jestem McGonagall, która ci by odjęła za to punkty, albo Filchem, który dał by Ci za to szlaban?!
            - Uwierz, że wolałbym szlabany do ukończenia Hogwartu, niż to, żebyś mnie znienawidził.
            - Oj wiem, że nie ma tu drugiego takiego jak ja. – powiedział i zmierzwił sobie włosy zalotnie się uśmiechając.
            - Dobra, raz w życiu sobie daruj te teatrzyki. Przy tym temacie nie są one zbyt… śmieszne. Raczej przygnębiające. – powiedziałem i skrzywiłem się.
            - Czekaj, czyli to co mówił Snape, to jest prawda?! – krzyknął James – Spałeś z Arianą?!
            - Nie spałem z Arianą! Ile ja mam lat, żeby z kimś spać?!
            - Bo już myślałem... Wtedy bym się zdenerwował. – powiedział.
            - W takim razie mamy wszystko wyjaśnione, tak? – zapytałem uśmiechając się.
            - Tak. – odwzajemnił uśmiech.

Ktoś pociągnął nosem.

            - Glizdogon, błagam cię… – powiedziałem
            - To najpiękniejsza historia przyjaźni jaką kiedykolwiek widziałem i słyszałem. – mówił, a po jego policzkach spływały ogromne łzy.
            - Jak dla mnie to raczej patologiczna, niż piękna, no ale niech ci będzie… - powiedział James.

Glizdogon podniósł się z łóżka i zaczął iść w stronę łazienki. Obaj z Jamesem podbiegliśmy, aby zatarasować mu drogę.

            - A ty gdzie? – zapytałem.
            - Idę umyć buzię z łez. – powiedział
            - Chyba żartujesz! Las, jeziorko, albo idziesz do McGonagall poprosić ją, żeby ci dała instrukcję do poprawnego korzystania z takich dobrodziejstw jak toaleta. – powiedział James – Co wybierasz?
            - Chyba przeczekam ten tydzień…

Lunatyk się wzdrygnął.

            - Wpuście go do tej łazienki, błagam…
            - Dobra, Glizdogon. - powiedział James - Nikt z nie wytrzyma z niemytym szczurem w jednym pokoju, ale zepsuj tam coś jeszcze raz, a na siku będziemy cię wystawiać za okno.

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 15. Koniec depresji.



Nazajutrz rano obudziłem się wypoczęty jak nigdy. Humor mi dopisywał, a to wszystko za sprawą poduszki Ariany. Tak, ta dziewczyna zostawiła coś po sobie nawet w martwych przedmiotach. Nie chciałem już być kulą u nogi Huncwotom. Postanowiłem, że zmienię nastawienie. Nie do końca oczywiście. Ariana na zawsze pozostanie w moim sercu, ale muszę jakoś żyć dalej. Te pesymistyczne myśli muszę powstrzymywać chociaż za dnia.
            Wpadające przez okno promienie słońca dodatkowo napełniały mnie pozytywną energią. Czułem Arianę. Czułem, że ze mną jest, że już zawsze będzie, że patrzy na świat moimi oczami, że słucha moimi uszami, że myśli razem ze mną…

Kochanie, opętałaś mnie?

            Do pokoju wrócili Huncwoci z nocowania u Evans. Nie będę tego komentował. Mimo, że mam cudowny humor, to polubienie jej jest dla mnie jak włamanie się do Gringotta – niewykonalne. Ostatecznie, to nie mam zamiaru bratać się z wrogami, a raczej przypomnieć sobie stare dobre czasy. Mam tu na myśli nikogo innego jak Smarkerusa.
            - Cześć, Syriusz. – przywitał się James – Jak minęła samotna noc?
            - Bardzo dobrze. – powiedziałem swoim normalnym tonem.
Musieli go już od dłuższego czasu nie słyszeć, bo zdziwili się tak, że oczy wyłaziły im z orbit.
            - Co ci się… - zaczął James
            - Nic nie mów. Dzisiaj jest piękna niedziela. Mam plany. – na mojej twarzy malował się łobuzerski uśmiech, a oni nadal stali jak wryci.
            - Jakie plany? – zapytał zdezorientowany James – O czym Ty mówisz?
            - Coś sobie przypominam. Jeszcze z początku roku. Czy my nie chcieliśmy zostać animagami?
James i Peter zamarli z otwartymi ustami. Remus zaś powiedział:
            - Bardzo dobrze pamiętamy. To były wasze durne pomysły i nie zgadzam się.
            - Obawiam się, że nie masz tutaj nic do gadania, Luniaczku. – odpowiedziałem mu z uśmiechem. James również się uśmiechnął – Poza tym, mi już nic nie poradzisz. – powiedziałem i zmieniłem się w czarnego psa.
Oniemieli z wrażenia. Nawet Remus wpatrywał się w moją psią postać jak zahipnotyzowany. Zmieniłem się z powrotem w człowieka.
            - Dlaczego nic nie powiedziałeś, że potrafisz się przemieniać?! – krzyknął James i przewrócił mnie.
            - Masz wyjątkowo kobiece nawyki. To raczej dziewczyny przewracają chłopaków kiedy się cieszą.
            - Odczep się i mów kiedy się tego nauczyłeś! – krzyknął
            - Podczas Świąt. Wy byliście w domach, wiec mi i – zawahałem się - Arianie się nudziło i tak jakoś wyszło…
            - To ona też potrafiła się przemienić? – zdziwił się Remus
            - Tak, zmieniała się w lwa.
„Jak na Gryfona przystało” – powiedziałem do siebie w myślach.
            - I przez Święta wszystko opanowaliście?! – ekscytował się James. Jeszcze tak podnieconego nigdy go nie widziałem.
            - Właściwie to w jeden wieczór. Tak, to był bardzo długi i męczący wieczór. Zajęło nam to dobrych kilka godzin…
            - To jest nic! – krzyknął James – Byłem przekonany, że trzeba to ćwiczyć miesiącami, zanim się uda.
            - Jeżeli ktoś nie ma pojęcia o magii, to może ćwiczyć to latami, a i tak nic z tego nie będzie. – stwierdziłem
            - No masz… - żachnął się Glizdogon
Na co wszyscy czterej wybuchliśmy śmiechem. Nawet Lunatyk.
            - Nie przejmuj się, Glizdogonku. Z tobą nie będzie tak źle, bo masz nas do pomocy, a my znamy się na czarach całkiem dobrze. Nie chwaląc się oczywiście… - powiedziałem
            - To kiedy zaczynamy? – zapytał ochoczo James
            - Jak dla mnie, to możemy chociażby i zaraz. – powiedziałem zadowolony z siebie.
            - Nie przekonam was, prawda? – zapytał zrezygnowany Lunatyk
            - Nie. – odpowiedzieliśmy mu chórem.
            Remus siedział z boku i uważnie nas obserwował. Najpierw James i Glizdogon musieli mnie uważnie posłuchać. Nie powiem, bo całkiem mi się podobało takie rządzenie nimi.
            - Powinniście być mi tak posłuszni częściej, nie uważacie?
Lunatyk się zaśmiał, natomiast oni wykrzywili się i pokręcili głowami. Wiedziałem, że pozory mylą, bo nikt oprócz mnie i Remusa nie powiedziałby jacy, że James i Peter mogą wrażliwi być na takie „podśmiechujki”.
            Dobre kilka godzin męczarni, przyniosło w końcu oczekiwane efekty. James zmieniał się w jelenia, a Glizdogon co prawda – z trudem, ale potrafił przemienić się w szczura. Obaj byli bardzo zmęczeni. Nie dziwiłem się, bo wiedziałem, że ćwiczenie przemian jest okropnie wycieńczające. Glizdogon aż chyba schudł.

A nie, zdawało mi się.

            Byliśmy z siebie bardzo zadowoleni. Będziemy mogli być z Lunatykiem podczas pełni. Ale do tego jeszcze trochę czasu…
            Muszę przyznać, że od bardzo dawna nie siedziałem już w Pokoju Wspólnym. Odzwyczaiłem się od wiecznie panującego tam hałasu, śmigających nad głowami zaklęć, ciepła bijącego od kominka… Wszystko to przypominało mi stare dobre czasy, gdzie siedzieliśmy w piątkę: ja, James, Lunatyk, Glizdogon i Ariana, snując plany na przyszłość, kombinując w co by tu wrobić Snape’a, podsłuchując Emily i popisując się przed pozostałymi.
            Huncwoci zaczęli iść w stronę Lily siedzącej z Dorcas Meadowes. Nie miałem ochoty siedzieć ani obok jednej, ani obok drugiej. Właściwie to do Dorcas o nic żalu nie miałem, ale wolałem usiąść i porozmawiać z Kingsleyem.
            - Dawno cię nie widziałem, Black. – powiedział
            - Ja ciebie też, Shaklebolt. – uśmiechnąłem się.
            - Dumbledore opowiadał o wszystkich ostatnich wydarzeniach. Nie wiedziałem, że Ariana miała jakiś Dar Powietrza. A co do jej śmierci, to każdy jest w szoku. Nauczyciele mają teraz co dobrego… - powiedział – Podobno ma przyjechać ktoś z Ministerstwa, żeby pilnować bezpieczeństwa w Hogwarcie.
            - Po jaką cholerę? – zdziwiłem się – Mamy Filcha, Norris, no i McGonagall. Po dwudziestej drugiej nosa poza Wieżę nie można wystawić. – zaśmiałem się
            - Ale wyjść wam się udało… - zauważył – No właśnie, jak to zrobiliście?
Następny. Co go to obchodzi, jak wyszliśmy z zamku?
            - Nie interesuj się, Kingsley. – powiedziałem ostrym tonem.
            - Dobra, dobra… Bez nerwów. – powiedział.
            - Skąd wiesz, o tym gościu z Ministerstwa? – zapytałem, zmieniając temat.
            - Od ojca. On pracuje w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów i ostatnio rozmawiał z Minister Magii – Eugenią Jenkins i…
            - Kingsley, wiem kto jest Ministrem Magii. Ostatecznie to czytam Proroka Codziennego.
            - Nieważne. Rozmawiał z nią i podobno jest strasznie wkurzona. Nie chce, żeby taka sytuacja miała miejsce po raz kolejny.
            - Tak, bo na pewno w Hogwarcie codziennie kogoś porywają i codziennie ktoś teleportuje się do północnej Anglii, żeby go uratować. – powiedziałem ironicznie
            - Mi tego nie tłumacz. Ja doskonale wiem, że to beznadziejny pomysł.
            - Ciekawe kto to w ogóle przyjedzie.
            - Może ktoś od Malfoy'ów. – powiedział Kingsley
            - Weź nie kracz. Życia bym nie miał. – powiedziałem i wzdrygnąłem się na samą myśl.
Moja kuzynka Narcyza zaręczyła się z tym Lucjuszem Malfoy'em zaraz po skończeniu Hogwartu. Nie powiem, bo charakterkami pasują do siebie idealnie. Jedno lepsze od drugiego.
            - Poza tym czekam na wyjca od matki. – zaśmiałem się – Nigdy mi nie odpuści, że „po raz kolejny przyniosłem wstyd rodzinie”, ale w sumie ona przy matce Emily to kochająca i miła kobieta.
            - Skąd ty niby znasz matkę Emily? Ja tylko coś słyszałem, ze wyszła za ojca Ariany.
            - Tak, i kilka dni temu rzuciła na Arianę całkiem porządnego „Cruciatusa” przyznając się jeszcze, że pomaga Eilis.
            - Nie gadaj… To się nieźle dobrali z ojczulkiem Ariany, bo podobno ten nawet nie wziął dnia wolnego po tym jak się dowiedział o jej śmierci. Jak ktoś mu składa kondolencje, to on mówi, że tego się spodziewał, bo zło, które drzemało w Arianie było nie do zniesienia i to jest kara.
            - Skąd ty to wszystko wiesz? – niedowierzałem
            - Stały kontakt z ojcem. – uśmiechnął się – Ale zgodzisz się ze mną, że musiała być twarda. Ja bym chyba nie wytrzymał z takimi ludźmi pod jednym dachem.
            - Ojciec podobno rzadko bywał w domu, więc miała na głowie tylko macochę.
            - I jej córcię. – dodał Kingsley
            - Tak, Kingsley... To była bardzo edukująca rozmowa. Wyciągam dwa wnioski: Ariana miała równie posranych rodziców, co ja,  a ty jesteś największą męską plotkarą w Hogwarcie. – i walnąłem go po przyjacielsku pięścią w ramię.
James, Remus i Glizdogon wciąż rozmawiali z Lily. Nie podejdę tam. Mój honor mi na to nie pozwala. W związku z zakończoną rozmową z Kingsleyem, którego, nie powiem, bo nawet lubiłem, postanowiłem porozmawiać z piękniejszą częścią gryfońskiego społeczeństwa.
            - Cześć Vivian, cześć Cornelia.
            - Cześć, Syriusz. – odpowiedziały razem
            - Nie przeszkadzam? – zapytałem grzecznie, bo zależało mi na dobrych relacjach z nimi. Były jednymi z nielicznych, które postrzegały Arianę w nienaganny sposób.
            - Nie, aktualnie nic nie robimy. – uśmiechnęła się Cornelia. – A w ogóle to jak się czujesz?
            - Dobrze, jakoś daję radę. Dzięki. – i uśmiechnąłem się, ale nie przyniosło to pożądanego efektu.
Popatrzyły na mnie z politowaniem i pokręciły głowami.
            - Syriusz, my nie jesteśmy ślepe. – powiedziała Vivian - Mimo, że Gryffindor, to dom cudownych ludzi…
            - Z kilkoma wyjątkami… - trafnie wtrąciła Cornelia.
            - … ale są oni bardzo mało spostrzegawczy. – dokończyła Vivian
            - W sensie? – zapytałem unosząc jedną brew.
Vivian uśmiechnęła się łobuzersko i złapała za rękaw mojej szaty i zaczęła mnie gdzieś ciągnąć. Co dziewczyny z tym mają? Za nami szła Cornelia, jak zwykle opanowana i spokojna. Zupełne przeciwieństwo energicznej i pewnej siebie Vivian. Właściwie jedyne, co je łączyło, to ten sam ironiczny uśmieszek.
            Zatrzymaliśmy się obok schodów. Nie wiem czemu, ale bawiła mnie ta sytuacja. Nagle dwie dziewczyny ciągnął mnie za sobą i zatrzymują się w pustym korytarzu, patrząc na mnie z błyskiem w oku.
            - Wiemy, że jesteś zakochany w Arianie. – powiedziała Cornelia na jednym wydechu.
Ta sytuacja już mnie nie bawiła. Skąd one się tego dowiedziały. A już miałem taki dobry humor.
            - Kochałem ją jak siostrę.
Popatrzyły na mnie z politowaniem.
            - Kogo ty chcesz oszukać? – zapytała Vivian – Nie chcemy cię tym szantażować – zaśmiała się – Bynajmniej nie mamy zamiaru nikomu o tym mówić. Po prostu chciałyśmy, żebyś wiedział, że my o tym wiemy.
            - Aha, okej, to już wiem. A w ogóle skąd wy się tego dowiedziałyście? – zapytałem. Nie było sensu tego faktu przed nimi ukrywać. Były zbyt mądre i przebiegłe, żeby się nabrać. Przypominały mi Arianę…
            - Zauważyłyśmy. – powiedziała Cornelia – Po twoim zachowaniu można to łatwo wywnioskować.
            - Tak... Więc skoro już wszystko, Syriuszku, wiesz, to życzymy miłego wieczoru. – powiedziała Vivian – I słodkich snów na poduszce Ariany…

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 14. Lily Evans.



Nie chciałem spać, ale wycieńczenie było ode mnie silniejsze. Sny oczywiście nie zapewniły mi spokojnej nocy. Od najgorszych koszmarów, po erotyczne fantazje rodem z mugolskiego pornosa.
            Obudziłem się o piątej. Na dworze było jeszcze zupełnie ciemno. James, Remus i Peter jeszcze spali. Prince też spał. Byłem głodny. Nie jadłem od ponad doby. Miałem zamiar pokutować śmierć Ariany trochę dłużej, ale głód również okazał się silniejszy ode mnie. Jestem słabszy, niż myślałem. Ona oddała za nas życie. Umarła głównie przeze mnie, a ja nawet nie potrafię sobie jedzenia odmówić. Jestem drobnomieszczański i żałosny. Tak, te dwa słowa idealnie mnie określają…
            Stwierdziłem, że nie wytrzymam, pomimo moich szczerych chęci. Czułem się coraz gorzej, więc postanowiłem,  z ciężkim sercem, pójść do kuchni, aby coś zjeść. Cokolwiek.
            Rzuciłem na siebie Zaklęcie Kameleona. Właściwie to niepotrzebnie, bo nikt oprócz Filcha, pani Norris, no i może McGonagall nie plącze się po zamku o piątej rano.
            Omijając posągi, zakręty i schody, dotarłem do obrazu z wielką misą owoców. Połaskotałem gruszkę, a moim oczom ukazała się klamka. Nacisnąłem ją i wszedłem. Ujrzałem ze cztery tuziny małych skrzatów krzątających się po kuchni. Jedne zmywały, drugie gotowały, trzecie sprzątały i jeszcze wiele innych prac wykonywały pozostali. Chcąc, nie chcąc trzeba przyznać, że skrzaty odwalają w Hogwarcie kawał dobrej roboty. Poza tym, kto wstaje tak wcześnie?
            Podbiegł do mnie jeden z nich:
            - Och, jak miło pana znowu widzieć, sir Black. W czym mógłbym panu pomóc?
Uprzejmość skrzatów była w porządku, ale w tym momencie wydawała mi się nie na miejscu. Czy nikt skrzatom nie powiedział o tej tragedii? Czy nikt im nie powiedział, że to wszystko to moja wina? Nie zdziwiłbym się, gdyby te skrzaty mnie skopały, opluły i poniżyły. A zasłużyłem sobie na to.
            - Mógłby któryś z was dać mi bułkę?
            - Bułkę? Suchą bułkę? Sir Black żartuje? – dziwił się skrzat
            - Nie, nie żartuję. Chciałbym suchą bułkę i małą butelkę wody.
            - Jak pan sobie życzy, sir. – powiedział, ukłonił się nisko i zniknął.
Pomimo zapachu ciepłych czekoladowych muf finów, pączków, rogalików i drożdżówek, postanowiłem być twardy i zabrać stąd tylko suchą bułkę i wodę. Mam zamiar trzymać taką dietę przez… do odwołania. Może nigdy jej nie odwołam? Może normalne śniadania będę jadł tylko w święta? No właśnie, Święta…
            Skrzat wrócił z dziesięcioma ciepłymi bułkami i pięcioma wcale niemałymi butelkami wody mineralnej.
            - O dzięki, będę miał na kilka dni. – uśmiechnąłem się smutno i odwróciłem się, ruszając w stronę wyjścia.
            - Ale, sir Black! Panie Black, proszę zaczekać! – krzyczał za mną, ale ja już zamykałem drzwi.
Ponownie rzuciłem na siebie Zaklęcie Kameleona i poszedłem do Wieży. W Pokoju Wspólnym nikogo jeszcze nie było, ale zdziwiłem się, gdy zobaczyłem wszystkich Huncwotów tak rano na nogach. Przecież nie było jeszcze szóstej.
            - Syriusz, gdzieś ty był?! – krzyknął Glizdogon, jak zwykle opanowany i spokojny – Martwiliśmy się o ciebie.
            - Uważaj, nie zlej się ze strachu. – zadrwiłem – Byłem na śniadaniu.
            - Tak rano nie ma śniadania. – powiedział Remus
            - Byłem na śniadaniu w kuchni. – sprecyzowałem – Przyniosłem sobie bułki i wodę, i jeżeli któryś z was spróbuje mnie namówić do zmiany odżywiania, że tak to ujmę, to nie ręczę za siebie. – zagroziłem i zabrałem się za swoje bułki.
Jeszcze ciepłe, świeże bułeczki, popijane chłodną wodą – niebo w gębie. Choć pewnie jeszcze kilka dni temu za takie śniadanie poszedłbym na skargę do Dumbledore’a.
            - Przez ile zamierzasz tak jeść? – zapytał Peter
            - A co cię to obchodzi?
            - Syriusz, on się naprawdę o ciebie martwi…
            - Już ci mówiłem gdzie mam jego zmartwienie.
            - Przestańcie! – krzyknął James, który do tej pory leżał na łóżku, nic nie mówiąc – Od wczoraj tylko się kłócicie, a ja muszę tego wysłuchiwać. Wszyscy macie głęboko w dupie to, że właśnie zamordowano naszą przyjaciółkę?! Wiecie ile jej zawdzięczamy?!
            - Ja dobrze wiem, ile jej zawdzięczamy, ale oni przyjmują swoją starą strategię unikania tematu i udawania, że wszystko jest w porządku! – zdenerwowałem się. Jak on mógł powiedzieć, że mam wszystko gdzieś?
            - Lepsze to, niż darcie się i kopanie we wszystko dookoła! – krzyknął Lunatyk
Na szczęście, albo i nieszczęście, ktoś zapukał do drzwi. Poszedłem otworzyć. W drzwiach ujrzałem Lily Evans. Piegatą, rudą, bladą dziewuchę o zielonych oczach. Zagotowało się we mnie. Jaki trzeba mieć tupet, żeby do nas przyjść po śmierci Ariany?! Do pięt jej nie dorastała!
            - Czego chcesz? – zapytałem.
Czułem ciarki biegnące po jej plecach. Wypowiedziałem to pytanie tak lodowatym i nienawistnym tonem, że dziwne, że jeszcze się nie rozryczała.
            - Przyszłam porozmawiać. – powiedziała z lekko obawą w głosie.
            - Idź porozmawiać ze swoimi koleżaneczkami. – i chciałem kłapnąć drzwiami, ale musiała oczywiście swoją rączką je zatrzymać.
            - Lily? Wejdź. – zaprosił ją Remus z promiennym uśmiechem.
Myślałem, że niedowidzę i niedosłyszę. Chciałem zabić tą dziewczynę! Nienawidziłem jej z całego serca, a on ją zaprasza do NASZEGO pokoju. Tutaj czuć jeszcze perfumy Ariany, a ona zaraz wszystko rozwieje tymi swoimi rudymi kudłami. Szkoda, że nie zamówiłem w wakacje w żadnym mugolskim sklepie szamponu dla psów. Na prezent świąteczny dla niej nadawałby się w sam raz. No tak, Święta…
            - Chciałam z wami porozmawiać o Arianie. – powiedziała
            - A to ciekawe. Przyszłaś może tutaj odpokutować? – zadrwiłem – Dlaczego nie przyszłaś razem z Riverą, co?
            - Nie przyszłam z nią, ponieważ już się nie przyjaźnimy. – powiedziała – Zrozumiałam jaka jest podła i ile krzywdy chciała wyrządzić Arianie.
            - O… ma to po mamusi! A, wy nie wiecie! Mamusia Emily pomagała Eilis uprowadzić Jamesa, co ciekawsze, zaatakowała Arianę w lesie obok Kryształowej Groty i potraktowała ją całkiem dobrze wyćwiczonym „Cruciatusem”.
            - Co?! – wykrzyknęła cała czwórka
            - To, co słyszycie. Ale spokojnie, powiedziałem o tym McGonagall i obiecała, że powie o wszystkim w Ministerstwie.
            - Obawiam się, że jeśli ją złapią, to będziecie musieli , ty i James, zeznawać w Wizangemocie. – powiedział Lunatyk
            - Bardzo dobrze. Z chęcią przyczynię się do dożywocia w Azkabanie tej podłej zdziry.
            - O czym dokładnie chciałaś z nami porozmawiać, Lily? – zapytał się jej James miłym tonem. MIŁYM!!!
            - Chciałam was przede wszystkim przeprosić za moje tamto zachowanie i..
            - Ale my przeprosin nie przyjmujemy. Wyjdź stąd.
            - Syriusz! – krzyknęli na mnie wszyscy trzej
Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Co oni chcą tu uskuteczniać?! Bo póki co, to wygląda jak jakaś pieprzona mugolska telenowela, a kilka miałem nieprzyjemność oglądać!
            - Więc chciałam was przeprosić i jednocześnie zaproponować pomoc w nauce, bo wiem, że w tych trudnych chwilach uczenie się będzie wam ciężko przychodziło. – kontynuowała – Pytanie tylko, czy chcielibyście przyjąć moją pomoc? Chciałabym, żeby to było coś jak odkupienie win.
            - A więc wyjdź stąd kurwa na wieki wieków amen! – krzyknąłem. Nie miałem zamiaru dłużej słuchać tych łgarstw.
            - Syriusz, uspokój się. – powiedział James protekcjonalnym tonem, a zwracając się do Lily zmienił go na milszy i głębszy – No pewnie, że przyjmujemy. I przeprosiny i twoją pomoc. Będziemy ci ogromnie wdzięczni.
Czy on już całkiem zwariował?! Dwa dni temu zamordowano Arianę! Jego dziewczynę! A on szuka pomocy u innej?! Może go jeszcze zacznie pocieszać?!
            - Więc gdybyście mieli jakiś problem, z czymkolwiek, to przychodźcie i mówcie. – uśmiechnęła się
Wiedziałem. Bezczelna dziwka wpieprzająca się w życie innych. A ten już się ślini! Nie mogę uwierzyć, że zapomni o Arianie w dwa dni i zacznie znowu kręcić z Evans!
            - No to do zobaczenia. – mrugnęła i wyszła.
            - Najmilsza dziewczyna jaką znam. – powiedział Lunatyk
            - Proszę, nie prowokuj mnie już bardziej. – powiedziałem błagalnym i jednocześnie zażenowanym tonem – Ta idiotka liże wam, za przeproszeniem, dupy, a wy lecicie jakby była niewiadomo kim! Co wy myślicie, że ona nam zastąpi Arianę?!
            - Syriusz, naprawdę przesadzasz. – powiedział James –Nie widzisz jak się zmieniła? Ona naprawdę żałuje…
            - Żałuje! – prychnąłem – Jeśli ona czegoś żałuje, to tylko tego, że nie pomogła tej pierdolonej Szamance!
            - Syriusz, daj już spokój. – powiedział James – Jeszcze zobaczysz, że się zmieniła.
            - Bardzo chciałbym zobaczyć, że się zmieniła. – powiedziałem, kończąc swoją bułkę.
Nadal nie byłem najedzony, ale wiedziałem, że po kilku dniach się przyzwyczaję.
            Wieczorem siedziałem bezczynnie w pokoju, rozmawiając z Princem. Myślałem o Arianie. No bo o kim innym…
            W pewnym momencie wpadł mi do głowy pomysł. Znaczy to nie był pomysł, raczej myśl. Może pragnienie…
A mianowicie, to miałem niesamowitą ochotę, aby pójść do pokoju Ariany. Przecież tam teraz nikogo nie ma. Może nawet jej rzeczy już zabrano. Nie wiem gdzie i nie wiem po co, bo przecież w domu była jej macocha. Nie. To niemożliwe. McGongall nie pozwoliłaby na to.
            Wstałem. Rzuciłem na siebie Zaklęcie Kameleona. Jak ja sobie kiedyś bez tego radziłem. Wystawiłem głowę za drzwi. Nikogo nie było. Wyszedłem na korytarz, który oświetlały jedynie świece. Byłem niespokojny, pomimo, że wiedziałem, że jestem tutaj sam. Przeszedłem przez barierę, która uniemożliwiała (niektórym) chłopcom wejście i znalazłem się w dormitorium dziewczyn. Tutaj również było cicho. Zdałem sobie w tamtej chwili sprawę jakim wstrząsem dla uczniów i nauczycieli Hogwartu była śmierć Ariany. Zaraz pewnie roztrzęsieni rodzice zaczną wysyłać listy ze skargami, z prośbami o wyjaśnienie, z prośbami o wzmocnienie bezpieczeństwa, ale to na nic. Jeśli ktoś chce wyjść z Hogwartu, to jeśli ma trochę oleju w głowie pójdzie mu to bez większych problemów. Współczuję Dumbledorowi.
            Znalazłem się przed drzwiami do pokoju Ariany. Bukowe drzwi były zamknięte na klucz, nie stanowiło to dla mnie oczywiście żadnego problemu. Wszedłem do środka. Nic, kompletnie nic się tu nie zmieniło. Te same porozrzucane wszędzie ubrania, stosy pergaminu, pióra, atrament… Wszystko to było na miejscu. Nawet te wypracowania, które pisała w wakacje. Ciekawe, czy miałaby mi za złe gdybym… gdybym je zabrał. Nie mam głowy do nauki i do pisania jakichś durnych wypracować, a ostatki mojej godności nie pozwalają mi prosić o to Evans. Ariana chyba by nie chciała, żebym się opuścił w nauce… Na pewno by nie chciała. Chciwość i lenistwo ostatecznie ze mną wygrały, i schowałem prace w spodnie. Tak, w spodnie. Nie miałem najmniejszej ochoty zabierać stąd czegokolwiek jeszcze. Kłamstwo. Nie miałem sumienia, żeby coś jeszcze zabrać, a ochotę miałem ogromną. Dobrze, pozwolę sobie na jeszcze jedną malutką, maleńką rzecz. Jakąś pamiątkę, cokolwiek…
            Chodziłem po pokoju szukając czegoś odpowiedniego, ale nic nie wydawało mi się dobre. Nie będę jej zabierał ubrań, jak ktoś to zobaczy, to pomyśli, że mam jakąś paranoję, a to że ją mam to już inna historia… Coś, co mógłbym mieć na wierzchu, ale nikt nie zorientowałby się, że to nie moje… Poduszka! Wszystkie poduszki w Hogwarcie są takie same, więc nikt się nie domyśli.
            Pobiegłem do swojego dormitorium i zabrałem poduszkę. Bardzo, ale to bardzo mi było na rękę, że nikt się nie plątał po korytarzu, bo poduszki niestety nie potrafiłem uczynić niewidzialną. Wpadłem do sypialni Ariany i szybko podmieniłem poduszki. Równie szybko wróciłem do pokoju. Szlak! Chłopaki wrócili z Pokoju Wspólnego…
            - … no i pamiętasz, co wtedy zrobiła?! Pamiętasz, pamiętasz?! – ekscytował się James
            - Tak, powiedziała: „Przepraszam, czy nie mógłbyś, chłopczyku, zrobić miejsce tym przystojnym panom?”. – śmiał się Lunatyk – O, cześć, Syriusz. Gdzie byłeś? I po co ci ta poduszka?
            - Zakurzyła się jak wyciągałem książki i poszedłem ją wytrzepać. – kłamstwo idealnym nie było, ale nawet nie zwrócili na to uwagi przez panujące w tym pokoju podniecenie panną Evans.
            - Aha. Syriusz, my idziemy na noc do Lily kazała się ciebie zapytać, czy też chciałbyś pójść.
            - Nie, nie chciałbym. Szczerze, to wolałbym być przez kilka godzin katowany „Cruciatusem”, niż iść i siedzieć z tymi dziwkami w jednym pomieszczeniu.
            - Syriusz, ona naprawdę się zmieniła. Poza tym nie mieszka w pokoju z Emily i jej świtą, tylko z Dorcas Meadowes. – powiedział i uśmiechnął się przelotnie – Czy to nie Dorcas podo…
            - Ona mi się nigdy nie podobała! – przerwałem mu – Idźcie na tą pierdoloną nockę do tej rudej zdziry, a mi dajcie święty spokój!
            - Jak tam chcesz. – powiedział James i podszedł do mnie – Czas płynie do przodu, bracie. Nie myśl tyle o przeszłości. – i poklepał mnie po ramieniu.
Wyszli.
Miałem nareszcie upragnioną ciszę i koniec brzęczenia o tym jaka to Lilusia jest cudowna. Coraz bardziej działali mi na nerwy. Ale może James miał rację, może warto by było pogodzić się ze… stratą i zacząć znowu normalnie funkcjonować. Nie. Na to jeszcze za wcześnie. Ale dla mnie chyba zawsze będzie za wcześnie.
            Mam lepszy plan. Może warto by było im przypomnieć o Arianie w taki sposób, aby zapamiętali ją jako najcudowniejszą dziewczynę na świecie i żeby często sobie o niej przypominali. Najlepiej co miesiąc, podczas pełni…