sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 15. Koniec depresji.



Nazajutrz rano obudziłem się wypoczęty jak nigdy. Humor mi dopisywał, a to wszystko za sprawą poduszki Ariany. Tak, ta dziewczyna zostawiła coś po sobie nawet w martwych przedmiotach. Nie chciałem już być kulą u nogi Huncwotom. Postanowiłem, że zmienię nastawienie. Nie do końca oczywiście. Ariana na zawsze pozostanie w moim sercu, ale muszę jakoś żyć dalej. Te pesymistyczne myśli muszę powstrzymywać chociaż za dnia.
            Wpadające przez okno promienie słońca dodatkowo napełniały mnie pozytywną energią. Czułem Arianę. Czułem, że ze mną jest, że już zawsze będzie, że patrzy na świat moimi oczami, że słucha moimi uszami, że myśli razem ze mną…

Kochanie, opętałaś mnie?

            Do pokoju wrócili Huncwoci z nocowania u Evans. Nie będę tego komentował. Mimo, że mam cudowny humor, to polubienie jej jest dla mnie jak włamanie się do Gringotta – niewykonalne. Ostatecznie, to nie mam zamiaru bratać się z wrogami, a raczej przypomnieć sobie stare dobre czasy. Mam tu na myśli nikogo innego jak Smarkerusa.
            - Cześć, Syriusz. – przywitał się James – Jak minęła samotna noc?
            - Bardzo dobrze. – powiedziałem swoim normalnym tonem.
Musieli go już od dłuższego czasu nie słyszeć, bo zdziwili się tak, że oczy wyłaziły im z orbit.
            - Co ci się… - zaczął James
            - Nic nie mów. Dzisiaj jest piękna niedziela. Mam plany. – na mojej twarzy malował się łobuzerski uśmiech, a oni nadal stali jak wryci.
            - Jakie plany? – zapytał zdezorientowany James – O czym Ty mówisz?
            - Coś sobie przypominam. Jeszcze z początku roku. Czy my nie chcieliśmy zostać animagami?
James i Peter zamarli z otwartymi ustami. Remus zaś powiedział:
            - Bardzo dobrze pamiętamy. To były wasze durne pomysły i nie zgadzam się.
            - Obawiam się, że nie masz tutaj nic do gadania, Luniaczku. – odpowiedziałem mu z uśmiechem. James również się uśmiechnął – Poza tym, mi już nic nie poradzisz. – powiedziałem i zmieniłem się w czarnego psa.
Oniemieli z wrażenia. Nawet Remus wpatrywał się w moją psią postać jak zahipnotyzowany. Zmieniłem się z powrotem w człowieka.
            - Dlaczego nic nie powiedziałeś, że potrafisz się przemieniać?! – krzyknął James i przewrócił mnie.
            - Masz wyjątkowo kobiece nawyki. To raczej dziewczyny przewracają chłopaków kiedy się cieszą.
            - Odczep się i mów kiedy się tego nauczyłeś! – krzyknął
            - Podczas Świąt. Wy byliście w domach, wiec mi i – zawahałem się - Arianie się nudziło i tak jakoś wyszło…
            - To ona też potrafiła się przemienić? – zdziwił się Remus
            - Tak, zmieniała się w lwa.
„Jak na Gryfona przystało” – powiedziałem do siebie w myślach.
            - I przez Święta wszystko opanowaliście?! – ekscytował się James. Jeszcze tak podnieconego nigdy go nie widziałem.
            - Właściwie to w jeden wieczór. Tak, to był bardzo długi i męczący wieczór. Zajęło nam to dobrych kilka godzin…
            - To jest nic! – krzyknął James – Byłem przekonany, że trzeba to ćwiczyć miesiącami, zanim się uda.
            - Jeżeli ktoś nie ma pojęcia o magii, to może ćwiczyć to latami, a i tak nic z tego nie będzie. – stwierdziłem
            - No masz… - żachnął się Glizdogon
Na co wszyscy czterej wybuchliśmy śmiechem. Nawet Lunatyk.
            - Nie przejmuj się, Glizdogonku. Z tobą nie będzie tak źle, bo masz nas do pomocy, a my znamy się na czarach całkiem dobrze. Nie chwaląc się oczywiście… - powiedziałem
            - To kiedy zaczynamy? – zapytał ochoczo James
            - Jak dla mnie, to możemy chociażby i zaraz. – powiedziałem zadowolony z siebie.
            - Nie przekonam was, prawda? – zapytał zrezygnowany Lunatyk
            - Nie. – odpowiedzieliśmy mu chórem.
            Remus siedział z boku i uważnie nas obserwował. Najpierw James i Glizdogon musieli mnie uważnie posłuchać. Nie powiem, bo całkiem mi się podobało takie rządzenie nimi.
            - Powinniście być mi tak posłuszni częściej, nie uważacie?
Lunatyk się zaśmiał, natomiast oni wykrzywili się i pokręcili głowami. Wiedziałem, że pozory mylą, bo nikt oprócz mnie i Remusa nie powiedziałby jacy, że James i Peter mogą wrażliwi być na takie „podśmiechujki”.
            Dobre kilka godzin męczarni, przyniosło w końcu oczekiwane efekty. James zmieniał się w jelenia, a Glizdogon co prawda – z trudem, ale potrafił przemienić się w szczura. Obaj byli bardzo zmęczeni. Nie dziwiłem się, bo wiedziałem, że ćwiczenie przemian jest okropnie wycieńczające. Glizdogon aż chyba schudł.

A nie, zdawało mi się.

            Byliśmy z siebie bardzo zadowoleni. Będziemy mogli być z Lunatykiem podczas pełni. Ale do tego jeszcze trochę czasu…
            Muszę przyznać, że od bardzo dawna nie siedziałem już w Pokoju Wspólnym. Odzwyczaiłem się od wiecznie panującego tam hałasu, śmigających nad głowami zaklęć, ciepła bijącego od kominka… Wszystko to przypominało mi stare dobre czasy, gdzie siedzieliśmy w piątkę: ja, James, Lunatyk, Glizdogon i Ariana, snując plany na przyszłość, kombinując w co by tu wrobić Snape’a, podsłuchując Emily i popisując się przed pozostałymi.
            Huncwoci zaczęli iść w stronę Lily siedzącej z Dorcas Meadowes. Nie miałem ochoty siedzieć ani obok jednej, ani obok drugiej. Właściwie to do Dorcas o nic żalu nie miałem, ale wolałem usiąść i porozmawiać z Kingsleyem.
            - Dawno cię nie widziałem, Black. – powiedział
            - Ja ciebie też, Shaklebolt. – uśmiechnąłem się.
            - Dumbledore opowiadał o wszystkich ostatnich wydarzeniach. Nie wiedziałem, że Ariana miała jakiś Dar Powietrza. A co do jej śmierci, to każdy jest w szoku. Nauczyciele mają teraz co dobrego… - powiedział – Podobno ma przyjechać ktoś z Ministerstwa, żeby pilnować bezpieczeństwa w Hogwarcie.
            - Po jaką cholerę? – zdziwiłem się – Mamy Filcha, Norris, no i McGonagall. Po dwudziestej drugiej nosa poza Wieżę nie można wystawić. – zaśmiałem się
            - Ale wyjść wam się udało… - zauważył – No właśnie, jak to zrobiliście?
Następny. Co go to obchodzi, jak wyszliśmy z zamku?
            - Nie interesuj się, Kingsley. – powiedziałem ostrym tonem.
            - Dobra, dobra… Bez nerwów. – powiedział.
            - Skąd wiesz, o tym gościu z Ministerstwa? – zapytałem, zmieniając temat.
            - Od ojca. On pracuje w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów i ostatnio rozmawiał z Minister Magii – Eugenią Jenkins i…
            - Kingsley, wiem kto jest Ministrem Magii. Ostatecznie to czytam Proroka Codziennego.
            - Nieważne. Rozmawiał z nią i podobno jest strasznie wkurzona. Nie chce, żeby taka sytuacja miała miejsce po raz kolejny.
            - Tak, bo na pewno w Hogwarcie codziennie kogoś porywają i codziennie ktoś teleportuje się do północnej Anglii, żeby go uratować. – powiedziałem ironicznie
            - Mi tego nie tłumacz. Ja doskonale wiem, że to beznadziejny pomysł.
            - Ciekawe kto to w ogóle przyjedzie.
            - Może ktoś od Malfoy'ów. – powiedział Kingsley
            - Weź nie kracz. Życia bym nie miał. – powiedziałem i wzdrygnąłem się na samą myśl.
Moja kuzynka Narcyza zaręczyła się z tym Lucjuszem Malfoy'em zaraz po skończeniu Hogwartu. Nie powiem, bo charakterkami pasują do siebie idealnie. Jedno lepsze od drugiego.
            - Poza tym czekam na wyjca od matki. – zaśmiałem się – Nigdy mi nie odpuści, że „po raz kolejny przyniosłem wstyd rodzinie”, ale w sumie ona przy matce Emily to kochająca i miła kobieta.
            - Skąd ty niby znasz matkę Emily? Ja tylko coś słyszałem, ze wyszła za ojca Ariany.
            - Tak, i kilka dni temu rzuciła na Arianę całkiem porządnego „Cruciatusa” przyznając się jeszcze, że pomaga Eilis.
            - Nie gadaj… To się nieźle dobrali z ojczulkiem Ariany, bo podobno ten nawet nie wziął dnia wolnego po tym jak się dowiedział o jej śmierci. Jak ktoś mu składa kondolencje, to on mówi, że tego się spodziewał, bo zło, które drzemało w Arianie było nie do zniesienia i to jest kara.
            - Skąd ty to wszystko wiesz? – niedowierzałem
            - Stały kontakt z ojcem. – uśmiechnął się – Ale zgodzisz się ze mną, że musiała być twarda. Ja bym chyba nie wytrzymał z takimi ludźmi pod jednym dachem.
            - Ojciec podobno rzadko bywał w domu, więc miała na głowie tylko macochę.
            - I jej córcię. – dodał Kingsley
            - Tak, Kingsley... To była bardzo edukująca rozmowa. Wyciągam dwa wnioski: Ariana miała równie posranych rodziców, co ja,  a ty jesteś największą męską plotkarą w Hogwarcie. – i walnąłem go po przyjacielsku pięścią w ramię.
James, Remus i Glizdogon wciąż rozmawiali z Lily. Nie podejdę tam. Mój honor mi na to nie pozwala. W związku z zakończoną rozmową z Kingsleyem, którego, nie powiem, bo nawet lubiłem, postanowiłem porozmawiać z piękniejszą częścią gryfońskiego społeczeństwa.
            - Cześć Vivian, cześć Cornelia.
            - Cześć, Syriusz. – odpowiedziały razem
            - Nie przeszkadzam? – zapytałem grzecznie, bo zależało mi na dobrych relacjach z nimi. Były jednymi z nielicznych, które postrzegały Arianę w nienaganny sposób.
            - Nie, aktualnie nic nie robimy. – uśmiechnęła się Cornelia. – A w ogóle to jak się czujesz?
            - Dobrze, jakoś daję radę. Dzięki. – i uśmiechnąłem się, ale nie przyniosło to pożądanego efektu.
Popatrzyły na mnie z politowaniem i pokręciły głowami.
            - Syriusz, my nie jesteśmy ślepe. – powiedziała Vivian - Mimo, że Gryffindor, to dom cudownych ludzi…
            - Z kilkoma wyjątkami… - trafnie wtrąciła Cornelia.
            - … ale są oni bardzo mało spostrzegawczy. – dokończyła Vivian
            - W sensie? – zapytałem unosząc jedną brew.
Vivian uśmiechnęła się łobuzersko i złapała za rękaw mojej szaty i zaczęła mnie gdzieś ciągnąć. Co dziewczyny z tym mają? Za nami szła Cornelia, jak zwykle opanowana i spokojna. Zupełne przeciwieństwo energicznej i pewnej siebie Vivian. Właściwie jedyne, co je łączyło, to ten sam ironiczny uśmieszek.
            Zatrzymaliśmy się obok schodów. Nie wiem czemu, ale bawiła mnie ta sytuacja. Nagle dwie dziewczyny ciągnął mnie za sobą i zatrzymują się w pustym korytarzu, patrząc na mnie z błyskiem w oku.
            - Wiemy, że jesteś zakochany w Arianie. – powiedziała Cornelia na jednym wydechu.
Ta sytuacja już mnie nie bawiła. Skąd one się tego dowiedziały. A już miałem taki dobry humor.
            - Kochałem ją jak siostrę.
Popatrzyły na mnie z politowaniem.
            - Kogo ty chcesz oszukać? – zapytała Vivian – Nie chcemy cię tym szantażować – zaśmiała się – Bynajmniej nie mamy zamiaru nikomu o tym mówić. Po prostu chciałyśmy, żebyś wiedział, że my o tym wiemy.
            - Aha, okej, to już wiem. A w ogóle skąd wy się tego dowiedziałyście? – zapytałem. Nie było sensu tego faktu przed nimi ukrywać. Były zbyt mądre i przebiegłe, żeby się nabrać. Przypominały mi Arianę…
            - Zauważyłyśmy. – powiedziała Cornelia – Po twoim zachowaniu można to łatwo wywnioskować.
            - Tak... Więc skoro już wszystko, Syriuszku, wiesz, to życzymy miłego wieczoru. – powiedziała Vivian – I słodkich snów na poduszce Ariany…

3 komentarze:

  1. Świetne zakończenie (jak również i cała reszta). Fajnie, że Syriusz nareszcie przestał być taki przygnębiony. 😊

    /Rose

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że Syriusz się czuje lepiej, ale tamci pozostali jak dla mnie to za szybko się pozbierali a w szczególności James. Przedtem się upił jak się pokłócili, a teraz tak szybko wrócił do siebie po jej śmierci, coś za szybko, przynajmniej dla mnie. Ciekawa jestem skąd one wiedzą o tej poduszce? :D Ania

    OdpowiedzUsuń