Spokojną noc nagle przerwał huk. W jednej chwili
poderwałem się i zeskoczyłem z łóżka. To brzmiało jakby się ktoś teleportował z
naszego pokoju.
-
Spokojnie, spokojnie… - mówił Glizdogon – To tylko ja wywarzyłem drzwi.
Patrzyliśmy na niego niedowierzając. Jak można w
środku nocy wywarzyć drzwi od łazienki? Po skończeniu Hogwartu, jeśli w ogóle
dożyję, nic już mnie nie będzie w stanie zaskoczyć.
- Glizdogon.
Ja rozumiem, że ty dojrzewasz. – zaczął James – Ale po co wywarzać drzwi od
łazienki? Nie lepiej ich po prostu nie zamykać?
-
Nie wywarzyłem ich specjalnie. – tłumaczył się Peter
-
No pewnie, że nie. – powiedziałem – Ty je wywarzyłeś, bo nie chciało ci się
podnieść ręki, żeby otworzyć.
Stwierdziłem, że dalsza dyskusja na temat lenistwa
Glizdogona nie przyniesie większych korzyści, więc podszedłem do drewnianej
komody, na której leżała moja różdżka, aby ją wziąć i naprawić drzwi. Zbliżając
się do futryny w łazience, zwątpiłem.
-
Peter, wytłumacz mi proszę, jak ci się udało wyrwać z podłogi nasz
sedes?
-
Usiłuję ci to powiedzieć od kilku minut! – krzyknął – Miałem potrzebę
skorzystać z toalety, ale byłem śpiący i nie chciało mi się iść tak daleko,
więc postanowiłem przywołać kibel tutaj, żeby się szybko wysikać, a potem go
odesłać na miejsce.
-
Genialny plan! – wykrzyknął Lunatyk – Nigdy bym nie przypuszczał, że może się
nie udać!
Lunatyk pokręcił głową i opadł na łóżko ze zbolałą miną.
-
Nie mam siły. – powiedziałem – Chce mi się spać. Rano się tym zajmiemy.
Dobranoc.
-
Branoc. – odpowiedzieli mi i poszli z powrotem spać.
Ja się już do końca życia porządnie nie wyśpię…
Rankiem
obudziły mnie śmiechy. James i Lunatyk opierali się o framugę drzwi. Właściwie,
to tylko trzymali się framugi, bo zataczali się ze śmiechu. Zrzuciłem kołdrę na
podłogę, a potem wkopałem ją pod łóżko – huncwocki patent na ścielanie.
Podszedłem do Jamesa i Remusa i od razu wybuchnąłem śmiechem. Glizdogon nieudolnie
mocował się z naszym sedesem próbując włożyć go do otworu w podłodze.
-
Powiedzieliśmy mu, że nie da się tego naprawić zwyczajnym „Reparo”. – szepnął
mi Lunatyk na ucho.
Zaśmiałem się. Widok Glizdogona próbującego
podnieść sedes był bezcenny.
Kiedy Glizdogon się poddał, James podszedł do niego
i wyciągnął rękę.
-
Wstań i popatrz jak to się robi.
James wycelował różdżkę w sedes i rzucił
niewerbalne „Reparo”. Toaleta w mgnieniu oka wróciła na swoje miejsce. Ja i
Lunatyk staraliśmy się jak tylko się dało, żeby się nie zaśmiać.
-
Jak ty to… - dziwił się Glizdogon
-
Och, Peter, Peter. Za wysokie progi na twoje króciutkie nóżki. Najpierw dobrze
opanuj zaklęcia przywołujące, a dopiero później zabierz się za wyższą sztukę
magii. – i poklepał go protekcjonalnie po głowie.
James był od niego dużo wyższy, mimo, że też do
wysokich nie należał. Po prawie piętnastu latach życia, Peter mierzył sto
pięćdziesiąt pięć centymetrów. Stwierdzenie „Za wysokie progi na twoje
króciutkie nóżki” było więc bardzo trafne.
-
Może byśmy się pospieszyli, co? – powiedział Lunatyk – Jest wpół do ósmej!
-
Okej, Luniaczku bez nerwów. – uspokoił go James – Powinieneś mi dziękować, że
naprawiłem ci toaletę. Inaczej chodziłbyś na siku do Zakazanego Lasu.
-
No właśnie, Glizdogon! – zawołałem – Za zepsucie kibla masz tygodniowy zakaz
zbliżania się do niego.
-
To gdzie mam się niby załatwiać? – zapytał
-
Słyszałeś Jamesa. Masz do wyboru liściaste albo iglaste. – mrugnąłem i
poszedłem się ubrać.
Tak
jak wspomniałem wczoraj przy rozmowie z Kingsleyem, dzisiejszego ranka
przyszedł wyjec od matki.
„Ty nieudaczniku! Jak mogłeś dopuścić do
śmierci Ariany?! Należała do jednej ze szlachetniejszych rodzin, a Ty nie
potrafiłeś nawet pomachać różdżką, żeby ją ocalić?! I w ogóle po jaką cholerę
po tego Pottera leciałeś, narażając własne życie?! Wiedziałam, że z tego
Gryffindoru nic dobrego nie wyniknie! Szlamy namieszały Ci w głowach, ale
poczekaj do wakacji, zapewnię Ci nienaganną terapię!” Mamusia
Tylko
się zaśmiałem. Wiedziałem, że będzie mnie męczyć przez całe wakacje, ale to nie
nowość. Przypuszczam nawet, że te wakacje będą przyjemniejsze, niż wszystkie
pozostałe, bo w tym roku do Hogwartu będzie szedł Regulusek. Jej „lepsze
dziecko” jak to ona mówi… Ostatecznie miałem to gdzieś.
Dzień
mijał nam przyjemnie. Kolejny spokojny dzień w Hogwarcie. Zbyt spokojny.
Zaczynało się nam już nudzić. Na całe szczęście zobaczyliśmy Snape’a, idącego
korytarzem. Nikogo oprócz nas i niego nie było. Idealna okazja, żeby się
zabawić. Boże, jak to brzmi…
Ja
i James podnieśliśmy się z podłogi.
-
Cześć, Smarku. – powiedział James – Jak dzień mija?
-
Całkiem dobrze, do teraz. – odpowiedział mu Snape - Zejdź mi z drogi, Potter. Nie mam czasu na pogawędki z kimś takim, jak ty.
Po prostu czułem jak zaciska rękę na różdżce.
Chciał przejść, ale James zatarasował mu drogę i popchnął tak, że ten mało co
się nie przewrócił.
-
Gdzie się tak spieszysz? – zapytał James ze złośliwym uśmiechem
-
Na pewno na randkę z Jęczącą Martą. Od dawna podejrzewałem, że jest jakaś…
magia między nimi. Zapewne czarna. – zaśmiałem się.
-
Szczerze wątpię, Black. Ale powiedz z kim ty wiedziesz swoje życie seksualne,
kiedy Whitford nas opuściła?
Myślałem, że go zabiję. Nawet nie wiem kiedy
wyjąłem różdżkę i rzuciłem na niego tak potężne „Expelliarmus”, że odleciał do
tyłu na czterdzieści stóp.
-
Black! Czyś ty zwariował?!
No pięknie. Do szczęścia tylko jeszcze McGonagall
mi potrzebna…
-
On mnie obraził, pani profesor.
-
Zginąłby ktoś od tego? – zapytała z błyskiem w oczach.
-
Nie.
-
Szlaban.
-
Dobra.
-
W sobotę od południa.
-
Będę.
-
Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.
-
Odrobię.
-
Black, masz coś z głową?
-
Od zawsze.
-
On się na panią obraził, pani profesor. – zaśmiał się James, który na szczęście
nie potraktował poważnie tego, co powiedział Snape.
-
Black, obraziłeś się?
-
Tak.
-
Podwójny szlaban.
-
Jak sobie pani życzy.
-
Zaraz dostaniesz potrójny!
-
Wisi mi to.
-
Black, do cholery!!!
-
Dla przyjaciół Syriusz.
-
Black, przestań w tej chwili!
-
Mam szczekać?
-
Proszę bardzo!!!
-
Hau.
Zrezygnowana McGonagall pokręciła głową i odeszła.
Byłem z siebie bardzo zadowolony. Dostałem dwa szlabany, ale za rozwścieczenie
McGonagall mogę nawet zamieszkać z Filchem. Opiekunka Gryfonów o raczej ostrej
i bezwzględnej naturze. Tylko ja potrafię ją doprowadzić do stanu pomiędzy
bezsilnością, załamaniem i rozwścieczeniem. No cóż, ćwiczyłem na mamie, przy
niej McGonagall jest jak spokojny anioł.
James
i Glizdogon leżeli na podłodze, zwijając się ze śmiechu. Nawet Lunatyk się
śmiał, tyle że siedział. Snape popatrzył na nas najpierw pogardą, a zaraz potem z politowaniem. Kiedy
obok nas przechodził powiedziałem do niego syczącym szeptem:
-
Jeszcze się policzymy…
Popołudnie
i wieczór minęły nam w bardzo przyjaznym nastroju. Właściwie, to mi, bo co do
wieczoru reszty Huncwotów, to nie mam pojęcia, ponieważ spędzili go z Evans. Jak oni
z Evans, to ja z Vivian i Cornelią.
Nie
dowiedziałem się skąd wiedziały o poduszce. Nic się nie dowiedziałem. Są równie
tajemnicze co Ariana. Ironiczne uśmieszki, stała czujność, błyski w oczach… Z
ich pomocą jeszcze wiele Huncwoci osiągną. Póki co, można powiedzieć, że jest
to nierealne, bo reszta jest kompletnie zaślepiona Evans. No ale cóż poradzić… Nie
potrafiłem tylko zrozumieć jednego – jak oni mogą woleć przesłodzoną Lily, od
dziewczyn, które są bardziej cwane, niż niejeden Ślizgon, bystrzejsze, niż
niejeden Krukon i o wiele bardziej sprawiedliwe, niż wiele Puchonów. To mi się
po prostu nie mieści w głowie!
Vivian
i Cornelia właśnie wychodziły. Mimowolnie spojrzałem w stronę Huncwotów. To, co
zobaczyłem zostanie w mojej pamięci na zawsze. Lunatyk i Glizdogon siedzieli na
jednej z leciwych kanap, a obok nich James bardzo namiętnie całował Lily. Nie
wiem właściwie co wtedy czułem. Z jednej strony złość i nerwy przepełniały mnie
do granic możliwości, bo jak można kilka dni po śmierci swojej dziewczyny,
która oddała życie całować się ze swoją dawną miłością? Z drugiej strony ulgę,
bo w takim razie mogę otwarcie kochać Arianę. Najgorsza była jednak trzecia
strona. Czułem jak Ariana się załamuje, czułem jak przepełnia ją smutek.
Zawiodła się na Jamesie. Płacze.
Usiadłem,
bo w tamtej chwili coś zrozumiałem. Ariana żyje. Nie odeszła na zawsze. Wróci
do mnie. Wróci do Jamesa. Kocha go. Mnie też kocha. Czeka na mamę.
Nie mam
pojęcia, skąd to wszystko wiedziałem. Wydawało mi się jakbym czuł jej myśli. Po
prostu je znał. Ciekawe, czy James też je czuje? Bo jeśli czuje i nic sobie z
nich nie robi, to jest próżnym dupkiem.
Czekałem
w pokoju na Huncwotów. Kiedy wrócili, James był w wyśmienitym nastroju.
Pozostali dwaj nie byli jednak tak zadowoleni. Czyżby obudziła się w nich
dojrzałość moralna? Było by mi bardzo przyjemnie, gdyby tak się okazało. Nie
chciałem dłużej ukrywać przed Jamesem faktu, że kocham Arianę. Postanowiłem mu
to powiedzieć. Dość mam trzymania tego wszystkiego w sobie. Niestety nie jestem
tym typem człowieka, który tak potrafi.
-
James, wiesz dlaczego z tobą jeszcze wytrzymuję? – zapytałem
-
No dlaczego? – zaśmiał się.
-
Bo jesteś jeszcze większą świnią, niż ja.
-
Wiem, że nie powinienem całować Lily, ale tak jakoś wyszło… - powiedział i
odwrócił głowę – Żałuję tego. Lepiej by było, gdybym zaczekał.
-
Pewnie, że by było lepiej. No ale cóż – stało się. Jesteś jaki jesteś. –
poklepałem go po ramieniu – Muszę cię pocieszyć, że ja nie jestem lepszy.
-
Bo?
-
Bo od pół roku kocham Arianę. – wyznałem.
Spojrzał na mnie wzrokiem, który nic nie wyrażał.
-
Kochałeś moją dziewczynę, kiedy ja z nią byłem?
-
Tak. Nic na to nie mogłem poradzić.
-
Mogłeś mi o tym powiedzieć! Czy ja jestem McGonagall, która ci by odjęła za to
punkty, albo Filchem, który dał by Ci za to szlaban?!
-
Uwierz, że wolałbym szlabany do ukończenia Hogwartu, niż to, żebyś mnie
znienawidził.
-
Oj wiem, że nie ma tu drugiego takiego jak ja. – powiedział i zmierzwił sobie
włosy zalotnie się uśmiechając.
-
Dobra, raz w życiu sobie daruj te teatrzyki. Przy tym temacie nie są one zbyt…
śmieszne. Raczej przygnębiające. – powiedziałem i skrzywiłem się.
-
Czekaj, czyli to co mówił Snape, to jest prawda?! – krzyknął James – Spałeś z
Arianą?!
-
Nie spałem z Arianą! Ile ja mam lat, żeby z kimś spać?!
-
Bo już myślałem... Wtedy bym się zdenerwował. – powiedział.
-
W takim razie mamy wszystko wyjaśnione, tak? – zapytałem uśmiechając się.
-
Tak. – odwzajemnił uśmiech.
Ktoś pociągnął nosem.
-
Glizdogon, błagam cię… – powiedziałem
-
To najpiękniejsza historia przyjaźni jaką kiedykolwiek widziałem i słyszałem. –
mówił, a po jego policzkach spływały ogromne łzy.
-
Jak dla mnie to raczej patologiczna, niż piękna, no ale niech ci będzie… -
powiedział James.
Glizdogon podniósł się z łóżka i zaczął iść w
stronę łazienki. Obaj z Jamesem podbiegliśmy, aby zatarasować mu drogę.
-
A ty gdzie? – zapytałem.
-
Idę umyć buzię z łez. – powiedział
-
Chyba żartujesz! Las, jeziorko, albo idziesz do McGonagall poprosić ją,
żeby ci dała instrukcję do poprawnego korzystania z takich dobrodziejstw jak
toaleta. – powiedział James – Co wybierasz?
-
Chyba przeczekam ten tydzień…
Lunatyk się wzdrygnął.
-
Wpuście go do tej łazienki, błagam…
-
Dobra, Glizdogon. - powiedział James - Nikt z nie wytrzyma z niemytym szczurem w jednym pokoju, ale zepsuj tam coś jeszcze raz, a na siku będziemy cię wystawiać za okno.
Hahahahahahah... Padam ze śmiechu. Przekomiczne! Genialne! Hahahahahahah...
OdpowiedzUsuń/Rose
Wydaje mi się, że ten rozdział udał mi się najlepiej :3 /Nirali
UsuńA kiedy kolejny?
Usuń/Rose
W najbliższym czasie :3 W tym tygodniu na pewno...
UsuńOK
Usuń/Rose
Komiczne, no po prostu istny kabaret :D Super :D Ania
OdpowiedzUsuń