Leżałem na skalnej podłodze. Łańcuchy puściły. Nie
docierało do mnie to, co się stało. Ariana nie żyje. Jej ciało leży koło mnie,
a dusza wsiąkła w te pieprzone klejnoty, odłączając wcześniej jej Dar
Powietrza, który przedostał się do duszy Eilis. To ona. To przez nią Ariana nie
żyje.
Nad
ciałem Ariany pochylał się James. Nie płakał, po prostu opierał głowę o jej
brzuch. Może on też nie potrafił płakać…
Podszedłem
do nich i pocałowałem ją w policzek. Był zimny. Jej ciągle otwarte, granatowe
oczy były pozbawione wyrazu. Jej skóra pobladła jeszcze bardziej, a puls
przestał być wyczuwalny.
Ciało
Ariany zaczęło się unosić. Rozejrzałem się wokoło.
Działo się to za sprawą daru Ariany, który Szamanka
jej odebrała zabijając ją. Teraz bezczelnie i szyderczo się uśmiechając
obracała jej ciałem w powietrzu.
-
Oddaj nam ją! – krzyknął James – Przywróć ją do życia i oddaj!
Eilis tylko się na to zaśmiała:
-
Za późno, Potter. Ona jest martwa i jeśli nie chcesz, aby ciebie spotkał ten
sam los, to lepiej się ucisz!
Nie potrafiłem wydobyć z siebie ani słowa, mimo że
James patrzył na mnie wyczekująco. Ja natomiast, patrzyłem na Szamankę i nie
mogłem uwierzyć jak śmierć człowieka może komuś sprawić taką przyjemność.
Zrezygnowany
James spojrzał na Szamankę i tym razem ze łzami w oczach zapytał:
-
Co się stanie z jej ciałem?
-
Nic. Zostanie tu, a pradawne duchy zabiorą je do siebie. – odpowiedziała
obojętnie
Miałem ochotę rzucić się na nią, rozszarpać, zadźgać
i patrzyć jak cierpi. Nienawidziłem jej.
-
No to na was już czas. – uśmiechnęła się, a widząc moje i Jamesa
zdezorientowane miny, wyjaśniła – Wracacie do Hogwartu. Ja obietnic dotrzymuję.
-
Ja też. – odezwał się James – I dlatego pożałujesz.
-
Nie boję się ciebie, maleńki. Co ty możesz?
Patrzyliśmy na nią z nienawiścią, ale jednocześnie
czekaliśmy, co zamierza zrobić.
-
A więc… - wyciągnęła rękę przed siebie – … do zobaczenia.
Coś nas szarpnęło i w mgnieniu oka znaleźliśmy się
w Wielkiej Sali. Była tam jedynie grupka nauczycieli. Nie wiem dokładnie kto. W
ogóle mnie to nie obchodziło.
Podniosłem
się z ziemi i zobaczyłem jak McGonagall... tak to chyba ona, biegnie w naszą stronę.
- Black! Potter! Potter, ty żyjesz! Black
wasza ucieczka ze szkoły była głupia i niebezpieczna. Na szczęście, wszystko
dobrze. A gdzie Ariana?
Na dźwięk jej imienia coś przewróciło mi się w
żołądku. Czułem się tak, jakby wokół mnie latały setki dementorów, może nawet
jeszcze gorzej. Nie chciałem z nikim rozmawiać, a już na pewno nie o tym. Próbując
złapać równowagę i starając się nie przewrócić wyszedłem z Wielkiej Sali. Bez
słowa.
Poszedłem
prosto do Wieży Gryffindoru. Na całe szczęście, nie napotkałem nikogo na drodze.
Szedłem szybko i zdecydowanie, zahaczając o rogi ścian na zakrętach, kopiąc
wszystko, co się dało. Zupełnie jakby to Hogwart był winien jej śmierci.
Czysty
paradoks. To przeze mnie Ariana nie żyje, a ja winowajców widzę nawet w
schodach.
Wszedłem
do pokoju, rzuciłem się na łóżko i zacząłem intensywnie myśleć. Złe myśli
wyżerały ze mnie ostatki człowieczeństwa. Jak złe demony krążyły po umyśle
siejąc spustoszenie…
Chcę do Ariany. To nie miało być tak! To wszystko
potoczyło się niezgodnie z planem. Mieliśmy uratować Jamesa i wrócić do Hogwartu
we troje! Ariana i James byliby razem, a ja jak dawniej przyglądałbym się jej z
odległości. Błagam! Wytrzymam każde katusze świata! Niech ktoś mi ją odda! Ja
jej potrzebuję!!! Od kilku miesięcy kryję szczere i głębokie uczucie do niej. Może
ostatnio trochę mi nie wychodziło. Ale kochałem ją! Kochałem ją nad życie!
Nadal kocham ją nad życie! Kocham ją szczerze i prawdziwie! I nigdy nie
przestanę!
Ona była dla mnie wszystkim! Pocieszycielką,
siostrą, mamą, wzorcem, wsparciem, ciepłem, miłością, spokojem, opanowaniem,
zazdrością, radością, szczęściem, strachem, zmartwieniem, duszą, sercem, nadzieją,
ukojeniem, WSZYSTKIM!!!
Teraz nie mam niczego…
*
- Syriusz, obudź się.
- Przecież, kurwa nie śpię. – odpowiedziałem
Glizdogonowi.
Czy on naprawdę myślał, że kilka godzin po śmierci
najważniejszej osoby w moim życiu będę tryskał energią i biegał szczęśliwy po
Hogwarcie wymachując różdżką?
-
Ale leżysz tak ponad dobę. Zjadłbyś coś chociaż…
-
Odpieprz się. Jestem najedzony całym skurwysyństwem tego świata.
Dał mi spokój. Wiem, że jestem chamski, ale nic na
to nie poradzę. Nie teraz. Nie teraz, kiedy ona odeszła…
Wszystko
na nic. Moje plany snute po nocach, moje scenariusze rozmów z nią, moje plany
na przyszłość. Wszystko to się już nie liczy. Mogłem jej chociaż powiedzieć, że
ją kocham. Dlaczego ja jej kurwa tego nie powiedziałem?!
Prosta odpowiedź: Bo James.
Zakochać
się w dziewczynie najlepszego przyjaciela. Ktoś rozsądny by powiedział, że
powinienem pójść i go o tym uświadomić. Ale ja jestem na tyle rozsądny, że
wiem, że równie dobrze mogę sobie poderżnąć gardło.
Ta
druga opcja była całkiem w porządku.
Nie
no bez przesady… Nie jestem jakimś pieprzonym samobójcą.
Usiadłem
na łóżku. Remus opierał się o okno i parzył na pierwszy śnieg w tym roku.
Glizdogon obżerał się jakimiś ciastkami, a James siedział na łóżku z twarzą w
dłoniach.
-
Rozmawiałeś z McGonagall? – zapytałem go
-
Tak. – odpowiedział – Załamała się, Dumbledore też. Chyba wszyscy są w szoku.
Opowiedziałem jej wszystko, ale to była najokropniejsza rozmowa jaką w życiu
przeprowadziłem. – powiedział, a głos mu się załamał
- Nie
wszyscy są w szoku. – wtrącił Glizdogon – Emily jest w znakomitym nastroju.
-
Nie wymawiaj przy mnie imienia tej zdziry! – krzyknąłem – W ogóle nie wspominaj
o tych czterech szmatach!!!
-
Trzech. – poprawił Remus – Lily żałuje tego, co robiła przez te pół roku.
-
A ty jej wierzysz?!
Nie wiedziałem, że jest taki naiwny. Te wszystkie
cztery dziwki są siebie warte!
-
Jak to mówiła, to nie wyglądała jakby kłamała. – kontynuował Lunatyk
-
Jasne. Z każdej z nich jest aktoreczka niczego sobie!
-
Syriusz, daj spokój. – powiedział James, wciąż chowając twarz w dłonie – Może
ma rację, może nie ma. Nieważne.
Nieważne. Cały James. Nic nie jest ważne. Szlak
mnie czasem na niego trafia.
-
Proponuję zejść na śniadanie. – powiedział Glizdogon
Ja pierdole. Jak można być takim płytkim kretynem?...
Bynajmniej nie mam zamiaru trzymać w sobie swoich odczuć. I tak potrzeba mi będzie dużo
miejsca na inne problemy, które będę musiał trzymać na uwięzi.
-
Jesteś czasami tak płytkim kretynem, że niejeden Ślizgon ma więcej serca, niż
ty. – powiedziałem, patrząc na niego protekcjonalnym wzorkiem z domieszką
odrazy i nienawiści.
Nie nienawidziłem go, ale miałem nadzieję, że takie
spojrzenie polepszy funkcjonowanie jego szarych komórek.
-
Syriusz, nie przesadzaj. – upomniał mnie Remus
-
Nie przesadzaj? Nie przesadzaj?! – zaśmiałem się ironicznie – Ariana nie żyje,
a on jest tak wrażliwy, że jedyne co ma w głowie przez całe życie, to
nawpieprzać się za nas czterech!
Mówiąc „Ariana” oczy zamgliły mi się łzami. Muszę
się ogarnąć. Takie rzeczy to ewentualnie w nocy.
-
Nie pomyślałeś, że obchodzi go też twoje zdrowie i zaproponował ci śniadanie,
żebyś się nie zagłodził? – bronił Glizdogona Remus
-
Wiesz co? – popatrzyłem na niego krzywo – W dupie mam waszą troskę.
Odwróciłem się i poszedłem do łazienki. Usiadłem na
podłodze ukrywając twarz w dłoniach.
Znowu ten stan.
Ja całkiem sam.
I
kilka złych myśli.
Nareszcie
wyszli…
Nie ukrywajmy, że żaden z Huncwotów nie dorównywał
mi w rymowaniu.
Tak
więc zostałem sam. Oni woleli pójść na śniadanie. Nażreć się i chuj. Oczywiście
nie winię Jamesa, którego siłą tam zaciągnęli.
Usłyszałem,
że coś drapie w drzwi do łazienki. Wstałem i otworzyłem je. Ujrzałem Prince’a.
Mały, drobny, a teraz można powiedzieć, że nawet mizerny. Patrzył na mnie
wielkimi, granatowymi oczami. Tak podobnymi do oczu Ariany. On cierpiał. Prince
czuł to samo, co ja… Niedosyt. Na pewno chciał jeszcze nieraz przytulić się do
brzucha Ariany, do policzka… Prince jednak miał to szczęście, że jego miłość
nie była niespełniona.
-
Wiesz co, Mały? Jesteś najmądrzejszym psem na świecie. – uśmiechnąłem się. –
Powiem ci więcej. Jesteś dużo bardziej wrażliwy, niż Glizdogon.
Patrzył mi prosto w oczy. Słuchał mnie. Tak jak
Ariana…
-
I nie wiem… Chciałbym się ciebie zapytać, czy nie masz nic przeciwko spędzaniu
ze mną czasu?
Wskoczył mi na nogi i podrapał łapką w brzuch. To
chyba oznaczało, że nie ma nic przeciwko. Uśmiechnąłem się.
-
Ty wiesz, że kochałem Arianę, prawda? – zapytałem
-
Kochałeś Arianę? Nie wierzę! Ale będą ploty!
Z umywalki wyłoniła się Jęcząca Marta. Swoim
piskliwym głosem sprawiła, że ciarki przebiegły mi po plecach.
-
Ee… Marto, wiesz, że cię lubię, ale nie mam nastroju na pogawędkę, więc czy
mogłabyś łaskawie opuścić moją łazienkę?
-
Syriuszu, nie zmieniaj tematu. – zaśmiała się – Bujałeś się w Arianie?
Jej radość i spojrzenie na sytuację przez pryzmat
obrzydliwe optymistyczny przyprawiały mnie o uczucie politowania i zażenowania.
- Ja
się w niej nie bujałem. – wycedziłem przez zaciśnięte zęby – Bujasz to ty się w
Jamesie i jak zaraz stąd nie pójdziesz, albo jak powiesz komukolwiek o tym, co
usłyszałaś, to ja powiem Jamesowi, że go podglądasz jak się myje.
Marta spojrzała na mnie oburzeniem i zniknęła bez
słowa w wannie.
-
Oj Prince… W Hogwarcie jeszcze nikt nigdy nie zaznał spokoju…
Do
dormitorium wrócili Huncwoci. Byli przygnębieni i smutni. I tak właśnie się
powinni zachowywać! Bo właśnie to jest teraz właściwe! Nikt normalny nie śmieje
się po śmierci tak bliskiej przyjaciółki…
-
Wielka Sala jest cała przystrojona na czarno. – powiedział James ze smutkiem w
głosie.
-
Dumbledore mówił o… o tym? – zapytałem Jamesa, wstając z łóżka.
-
Tak. Mówił o wszystkim po kolei. Nawet o moim porwaniu coś wspomniał. A tak w
ogóle, to McGonagall chce z tobą porozmawiać. Mówiła, żebyś do niej przyszedł.
-
O Boże, za co?
Nic nie miałem do McGonagall, ale myśl o długiej
rozmowie na TEN temat przyprawiała mnie o mdłości oraz ból i zawroty głowy.
-
Na którą mam do niej przyjść? – zapytałem
-
Jak najszybciej. – odpowiedział James.
Włożyłem Prince’a do kieszeni szaty, tak żeby mógł wystawić łepek. Ani Remus, ani
Glizdogon nie patrzyli w moją stronę. Miałem lekkie wyrzuty sumienia, że tak
ich potraktowałem, ale w gruncie rzeczy miałem rację, a oni powinni się
zastanowić, co robią. Szczególnie Peter.
Po
wyjściu z sypialni rzuciłem na siebie Zaklęcie Kameleona, którego nauczyła mnie
Ariana. Dlaczego wszystko, co robię musi mi się z nią kojarzyć?
„Hmm…
być może dlatego, że umarła niecałą dobę temu.”
Ach tak… Sumienie jak zawsze – do bólu
realistyczne.
Zapukałem
do gabinetu McGonagall. Siedziała przy biurku, a kiedy wszedłem przeniosła
wzrok na mnie.
-
Siadaj, Black. – powiedziała – Napijesz się czegoś?
-
No… może herbaty, jeśli mógłbym prosić.
McGonagall pstryknęła palcami, a przede mną
pojawiła się filiżanka z gorącą herbatą.
-
Dziękuję. – powiedziałem
-
Zatem, jak pewnie się domyślasz ściągnęłam cię tutaj, ponieważ chciałam się
dowiedzieć co wydarzyło się przez ostatnie dwa dni. Więc czy nie miałbyś nic
przeciwko przybliżeniu mi w… w jakich okolicznościach to wszystko się stało?
-
Nawet jeżeli miałbym, to i tak każe mi pani wszystko powiedzieć, prawda?
-
Tak, Black. – powiedziała bez emocji
-
No cóż, w takim razie nie mam wyjścia. Wyruszyliśmy zaraz po tym, jak wróciliśmy do Wieży. Tego dnia, w którym Ariana miała tą wizję z Jamesem. Spakowaliśmy
najpotrzebniejsze rzeczy i jeszcze po drodze zabraliśmy trochę jedzenia z
kuchni. Ariana rzuciła na nas Zaklęcie Kameleona i wyruszyliśmy do Hogsmeade
przejściem pod Wierzbą Bijącą. Z Hogsemeade aportowaliśmy się do lasu obok
Kryształowej Groty. Napadła na nas macocha Ariany i rzuciła na nią
„Cruciatusa”. Zaczęły walczyć. Ariana bez problemu sobie z nią poradziła, bo
jest najbardziej utalentowaną czarownicą jaką znam. – zdałem sobie sprawę, że
powiedziałem o niej w czasie teraźniejszym – Ale ta szma… znaczy wiedźma
rzuciła na nią „Sectumsempra” i Ariana miała rozciętą nogę. Wyleczyła ją, ale
ja postanowiłem, że będę ją nieść. – McGonagall słuchała uważnie i lekko kiwała
głową – A, zapomniałbym. Macocha Ariany powiedziała, że pomaga osobie, która
więzi Jamesa. – McGonagall zrobiła wielkie oczy. - Znalazłem jakąś opuszczoną
norę i zatrzymałem się tam. Rozpadał się deszcz, więc spędziliśmy tam noc. O
świcie wyruszyliśmy do Kryształowej Groty. Mieliśmy do pokonania jakieś pięć
mil. Ariana uparła się żeby lecieć, więc pozwoliłem jej na jedną milę. Resztę
drogi przeszliśmy pieszo. Kiedy dotarliśmy do Groty, usłyszeliśmy krzyk Jamesa.
Pobiegliśmy za głosem i trafiliśmy do jakiejś komnaty. Ariana chciała
obezwładnić Eilis, tak nazywała się Szamanka. – wyjaśniłem – Ale zaklęcia się
od niej po prostu odbijały. Jakby miała na sobie jakąś tarczę. Eilis związała
mnie takimi samymi łańcuchami, co Jamesa. Powiedziała, że puści nas wolno, jeżeli
Ariana odda jej swój Dar Powietrza, ale musi to przypłacić życiem. Ariana…
-
Już dalej wiem, Black. Wystarczy. – powiedziała z zamkniętymi oczami – To
wszystko, co możesz mi powiedzieć?
-
Tak, pani profesor.
-
Dobrze, Black. W takim razie możesz iść. – powiedziała i wstała, aby podejść do
okna.
Dopiłem herbatę i podniosłem się z krzesła. Miałem
już rękę na klamce, gdy McGonagall powiedziała:
-
Tym razem masz siedzieć w Hogwarcie, Black. Natychmiast powiadomię Ministerstwo
o zaistniałej sytuacji, aby zajęli się schwytaniem Amy Whitford oraz Eilis.
James dość szczegółowo ją opisał, więc myślę, że wcześniej, czy później aurorzy dopadną je obie. – powiedziała – Black, jeszcze jedno! Proszę cię, nie rób nic
głupiego… - powiedziała to, a jej twarz przybrała wówczas matczyny i łagodny
wyraz twarzy. Zupełnie odmienny do codziennej McGonagall… Tylko Ariana
potrafiła patrzyć na mnie takim wzrokiem. Tylko ona…
-
Dobrze, pani profesor. Do widzenia.
Wyszedłem
z gabinetu ze świadomością, że zataiłem przed McGonagall fakt, że ja i Ariana
jesteśmy animagami. Znaczy ja jestem. Ona była…
Po drodze spotkałem Irytka.
-
Black i Potter w wielkim smutku,
płaczą sobie po cichutku.
Whitford śpi na wieki wieków,
Syriuszkowi więc na przekór.
Peter widząc złe humorki,
napakował ciastek w worki.
Lupin pobladł całkowicie,
Kiedy spostrzegł jak krótkie jest życie.
Potter wypił butlę Whiskey
i obwinia teraz wszystkich…
- Zamknij się, albo
ja ci zaraz coś zaśpiewam. – powiedziałem
Nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z
Irytkiem. Na nic właściwie nie miałem ochoty. Jedyne czego bym chciał to
porozmawiać z Arianą. Takie błahe marzenie, ale nigdy się nie spełni…
Rozdział całkiem w porządku. Myślę, że mimo nerwowej natury Syriusza mogłabyś odrobinę ograniczyć przekleństwa w jego myślach. Oczywiście jest to jedynie sugestia, ale piszę ją z dobroci mojego małego serduszka, ponieważ sama pisałam opowiadania i po pewnym czasie zaczęłam żałować nadmiaru wprowadzonych do niego, przeze mnie wulgaryzmów. Ogólnie rzecz biorąc, podoba mi się wzięcie pod uwagę napisania rozdziału z perspektywy innego bohatera, niż Ariana, jednak mimo to czekam na jej powrót, ponieważ czuję, że postanowi ona zrobić wejście z niemałymi fanfarami. Powodzenia w pisaniu! :) ~~~~~ nadalbeznazwy
OdpowiedzUsuńOgólnie to przekleństwa wyszły same z siebie, bo zawsze wydawało mi się, że James i Syriusz są typami buntowników, ale jest w tym co mówisz trochę racji. Nie obrażaj się tylko jak będę czasem dobitniej wyrażać ich myśli ;* / Nirali
UsuńWiesz, że niesamowicie szybko piszesz kolejne rozdziały? Na wszystkich innych blogach to się strasznie wlecze. A co do rozdziału to nie mogę doczekać w jaki sposób Ariana wróci.
OdpowiedzUsuń/Rose
Dodaję je dość szybko, bo zaczęłam pisać je dużo wcześniej, niż zaczęłam je dodawać na bloga. Jak dodałam tuta pierwszy rozdział, to miałam już skończony szósty xdd
UsuńJeszcze nie wiem co zrobić z Arianą... teraz w życiu Huncwotów pojawi się ktoś inny ;33 / Nirali