piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 9. Zrozumienie.



Święta, święta i po świętach…
            Do Hogwartu zaczęli wracać uczniowie. Dobrze wiedziałam, że Magia Świąt pryśnie jak mydlana bańka już po pierwszej zadanej pracy domowej.
            Wszyscy powoli schodzili się do Wielkiej Sali na śniadanie. Panował wesoły nastrój. Przyjaciele witali się wpadając sobie w ramiona, jakby się co najmniej kilka lat nie wiedzieli. Żałosne…
            Razem z Syriuszem czekaliśmy na resztę Huncwotów. Po kilku minutach zobaczyliśmy Remusa i Petera idących w naszą stronę. Byli bladzi. Lunatyk był prawie przezroczysty. Nie uśmiechali się.
            - Hej, chłopaki! Jak tam po świętach? – przywitał ich Syriusz, ale oni nie odpowiedzieli – Ej, co jest? O co wam chodzi?
Brak odpowiedzi.
            - No kurwa! O co wam do chuja chodzi?! I gdzie jest James do jasnej cholery?!
            - Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! Może to ci wyparzy język, Black! – wrzasnęła profesor McGonagall - Normalnie dostał byś szlaban, ale z powodu zaistniałej sytuacji się nad tobą zlituję.
            - Jakiej sytuacji? – zapytałam
            - Wszystkiego zaraz się dowiecie, choć wolałabym żebyście tego nie wiedzieli… - i odeszła w stronę stołu nauczycielskiego
Wymieniliśmy z Syriuszem zaniepokojone spojrzenia. Szepnął mi na ucho:
            - Jak myślisz, o co jej może chodzić?
            - Nie mam pojęcia…
Na podest wszedł Dumbledore i zaczął wygłaszać swoją mowę powitalną:
            - Witam was, kochani uczniowie w progach Hogwartu. Po kilkudniowej przerwie mam nadzieję, że odpoczęliście i przyszliście tu ze świeżymi głowami. Święta są czasem radości. Widzę, że jesteście dzisiaj w bardzo dobrych humorach i z ciężkim sercem będę musiał wam te humory zepsuć. Przykro mi, ale ta sprawa nie może czekać. .. – Glizdogon pisnął – Dzisiejszej nocy z domu został porwany James Potter.

            Próbowałam podnieść powieki, ale były niemiłosiernie ciężkie. Mam zamknięte oczy, ale jest jasno… Jestem w niebie? Umarłam? Jeśli tak, to bardzo dobrze. Zobaczę się z mamą! Chcę być duchem. Panie Boże, chcę być duchem i straszyć Emily i Amy tak, że aż im puder odpadnie. Jak tynk ze starego budynku! 
            Ale w tym niebie niewygodnie. Powinnam leżeć… nie wiem, może na jakiejś chmurze. Tymczasem leżę na czymś twardym. To może jednak jestem w piekle i nie spotkam mamy… To ja już nie wiem gdzie jestem… Może otworzę oczy i… zobaczę… Warto spróbować.
            Otworzyłam oczy i dowiedziałam się, że nie jestem w niebie. Piekło też to nie jest, ale możliwe, że jakiś jego podgatunek. Byłam w Skrzydle Szpitalnym. Obok mnie siedział Syriusz. Był blady i miał wory pod oczami. Wyglądał jakby zamiar miał paść na podłogę i usnąć.
            - Syriuszu, co się dzieje? – zapytałam go – Czemu tutaj jesteśmy?
            - Nic się nie dzieje. Ty jesteś tutaj, bo zemdlałaś wczoraj na śniadaniu, a ja siedzę tutaj już ponad dobę, bo nie mam siły się do nikogo odzywać.
            - Porwali Jamesa. – przypomniałam sobie
            - Tak, ale nie bój się znajdziemy go. Na pewno nic mu nie jest. – mówił – Na razie się nie stresuj. Odpoczywaj. Jak wrócimy do Wieży to o wszystkim porozmawiamy. Teraz śpij.
            - Nie mam ochoty, ani potrzeby. – powiedziałam moim starym chamskim tonem.
W tamtej chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo Huncwoci zmienili mój charakter. Kiedyś byłam chamska, ostra i bezwzględna… A przez te kilka miesięcy żadnej trudności mi nie sprawiało bycie miłą. Kiedyś myślałam, że to graniczy z cudem. Byłam samowystarczalna i dobrze się z tym czułam. Teraz, kiedy James jest niewiadomo gdzie, mam ochotę mścić się na każdym.
W najgorszej sytuacji jest Syriusz, który siedzi tu ze mną cały czas. Pewnie nawet nic nie jadł. Ja w zamian odwdzięczam mu się chamskimi odzywkami. Co to, to nie. Będę miła. Choćbym miała umrzeć, to będę dla niego miła i nie zranię go. Przecież ta cała sytuacja jest dla niego na pewno równie okropna co dla mnie. James był dla niego jak brat. A reszta Huncwotów zastępowała mu szczęśliwą rodzinę, której nigdy nie miał.
- Syriuszu, zawołałbyś panią Pomfrey? – poprosiłam siląc się na maksymalnie miły ton. Bynajmniej nie miałam ochoty na bycie miłą, ale dla Syriusza zrobię wszystko.
- No jasne. – powiedział.
Pocałował mnie w czoło i poszedł po pielęgniarkę dosłownie słaniając się na nogach. Biedak. Muszę się nim zaopiekować, tak jak on opiekuje się mną. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby go teraz przy mnie nie było.
            - Dzień dobry, Złotko. – powitała mnie uśmiechnięta pani Pomfrey – Jak się czujesz?
            - Bardzo dobrze. Mogłabym iść już z Syriuszem do Wierzy?
            - Hm… no nie wiem… Nic cię nie boli?
            - Nie. – skłamałam
Syriusz poznał się na kłamstwie, bo uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową.
            - No dobrze. Idźcie, ale macie się oszczędzać. Najlepiej idźcie spać.
            Wyszliśmy ze Skrzydła Szpitalnego. Ja po dobie snu byłam w znacznie lepszym stanie, niż zaspany Syriusz, którego podtrzymywałam. Szliśmy w ciszy i powoli. Nagle spokój przerwał głos Minerwy McGonagall:
            - Dzieci, poczekajcie! – krzyknęła – Wiem, że nie macie siły, ani ochoty na rozmowę, ale posłuchajcie. Razem z profesorem Dumbledorem zadecydowaliśmy, że w obecnej sytuacji… - pociągnęła nosem - … najlepiej będzie, jak ty, Ariano, zamieszkasz przez pewien czas w pokoju z Syriuszem, Remusem i Peterem. Masz coś przeciwko, Syriuszu? – zapytała
            - Nie. Uważam, że to bardzo dobry pomysł.
            - Tak. I tobie, i Arianie przyda się trochę wsparcia w tych trudnych chwilach. Dlatego chcę, abyście się jakoś trzymali. Jesteście w takim stanie, że żadne głupoty wam do głowy nie przyjdą.
            - Oczywiście, pani profesor. – odpowiadał Syriusz
            - Ariano, wypijcie trochę Eliksiru Pobudzającego, żebyście nadal chodzili spać o normalnej porze.
            - Dobrze, pani profesor. – odpowiedziałam
            - No już, wracajcie do Wieży…
            Moje najpotrzebniejsze rzeczy były przeniesione do pokoju Huncwotów. Wzięłam eliksir i dolałam kilka jego kropel do wody Syriusza. Wypił to i od razu wyglądał, i na pewno czuł się lepiej. Eliksir Pobudzający jest moim zdaniem jednym z najbardziej przydatnych wynalazków czarodziejów.
            Lunatyk i Glizdogon byli na lekcjach. Czekaliśmy na nich w dormitorium. Nie mieliśmy po co schodzić na dół. Nagle wpadł mi do głowy, nie wiem czy genialny, czy żałosny, pomysł. Podeszłam do swojego kufra i wyjęłam butelkę Ognistej Whiskey. Podałam ją Syriuszowi.
            - Pij.
            - Nie. Bez tego też mnie głowa boli…
            - E... no dobra. Jak wolisz. W takim razie schowam na później…
Syriusz był załamany. Nie żeby coś, ale do picia to on zawsze był chętny.
            - Jak myślisz, kto mógłby go porwać? – zapytał mnie Syriusz
            - Wszystko bym dała, żeby to wiedzieć.
Syriusz jęknął.
            - Może spróbujmy o tym przez chwilę nie myśleć… - zaproponowałam
            - To o czym mam myśleć? – zapytał
            - Nie wiem. – powiedziałam, a głos mi się załamał.
Przez dłuższy czas siedzieliśmy w milczeniu. Słychać było tylko grudniowy wiatr szalejący za oknem, mimo słonecznej pogody.
            Po około godzinie ciszy Syriusz zapytał:
            - Czemu nie płaczesz?
            - Chyba nie umiem. – zaśmiałam się smutno.
            - Nie umiesz, czy się wstydzisz?
            - I jedno, i drugie.
Syriusz wstał i zaczął zasłaniać okno szkarłatnymi zasłonami. Po czym podszedł do mnie i wziął na ręce.
            - Okej. Zasłony zaciągnięte, więc wstydzisz się nie musisz. Teraz nauczę cię płakać…
Położyliśmy się na łóżku i razem zaczęliśmy płakać. Syriusz jest świetnym nauczycielem…

*
            Już nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się tak lekko. Powiedziałam Syriuszowi o wszystkim. O śnie, liście od Lily, o mamie, a nawet o dziwnym facecie ze sklepu, który dał mi psa. On za to opowiedział mi o swojej rodzinie, o tym jak zazdrości Jamesowi cudownych rodziców, o tym jak bardzo chciałby mieć kogoś, kto go pokocha…
            Nasze ckliwe zwierzenia przerwało wejście Remusa i Petera. Trochę się zdziwili, że leżę w objęciach Syriusza, ale chyba wyrzucili z głowy durne domysły, bo uśmiechnęli się do nas.
            - Jak się czujecie? – zapytał Lunatyk
            - Trochę lepiej. – odpowiedział mu Syriusz
            - Nie ciemno wam? – zapytał Glizdogon
            - Ciemno. Ale po co ma być jasno?
            - Na przykład po to, żebyś mógł widzieć gdzie jesteś. – zauważył Peter
            - Wystarczy, że czuję…
W ogóle nie potrafiłam zrozumieć zachowania Lunatyka i Glizdogona. Przyszli, pogadali i zeszli na dół odrobić pracę domowa, jak gdyby nigdy nic.
            - Daj spokój. – powiedział Syriusz – Po prostu nie chcą o tym myśleć…
Można i miał rację. Jeśli tak, to im zazdrościłam, bo chciałam o tym nie myśleć chociaż przez chwilę.
            Przeleżeliśmy z Syriuszem prawie cały dzień. McGonagall miała rację – potrzebowaliśmy siebie. Syriusz bardzo, bardzo mi pomagał, a ja starałam się mu odwdzięczać tym samym.
            Mieliśmy z Syriuszem trochę zaległości w nauce. Na szczęście prace miałam napisane, więc nie trzeba było się o co martwić – jedyny plus całej sytuacji.
            Do pokoju wszedł Remus:
            - Czy wy macie zamiar leżeć tak przez najbliższe kilka miesięcy?
            - Dla twojej informacji, to jutro idziemy na lekcje. – odpowiedział mu Syriusz lodowatym głosem.
Taki ton u Syriusza był niespotykany. Syriusz z natury był bardzo miły i zupełnie inny, niż pozostała część jego rodziny. Za wyjątkiem babci, wuja i jego kuzynki Andromedy.
            Syriusz chyba poczuł, że przeszły mnie ciarki, gdy się odezwał w taki sposób, bo przysunął się bliżej i pocałował w policzek. Remus tego nie komentował. Dobrze wiedziałam, jak to odbiera. W jego głowie były pewnie same pytania: „Dlaczego ktoś porwał Jamesa?”, „Dlaczego on jest tak blisko niej?”, „Dlaczego oni rozmawiają tylko ze sobą i tylko dla siebie są mili?”
            Współczułam Lunatykowi, ale mimo wszystko nie miałam siły z nim o tym rozmawiać. Wolałam leżeć wygodnie w objęciach Syriusza. Chyba jestem egoistką…
            Do pokoju wszedł Glizdogon.
            - Gdzie tyle byłeś? – zapytał się go Lunatyk
            - Byłem w kuchni wziąć trochę ciasta na otarcie łez.
Jak on może ot tak sobie chodzić do kuchni po ciasto, kiedy James jest niewiadomo gdzie?! Nie, nie, to nie ja tutaj jestem egoistką! Sprawa porwania Jamesa chyba w ogóle nie obchodzi Petera. Przynajmniej takie mam wrażenie. To smutne, bo Glizdogon absolutnie wszystko zawdzięczał właśnie Jamesowi. Byłby równie prześladowany co Snape, gdyby James go nie wziął pod swoje skrzydła. Jak mu się za to odwdzięcza? Zbladł trochę jak się dowiedział, a później miał wszystko w dupie biegając po Hogwarcie i biorąc z kuchni, którą również James mu pokazał, słodycze! Szlak mnie trafia!
            Nie wiem jak to się działo, ale Syriusz wyczuwał moje emocje. Kiedy się lekko przestraszyłam jego głosu (w ogóle jakaś ostatnio strachliwa jestem) przytulił mnie. Teraz, kiedy jestem zła gładzi mnie po policzku.
            - Nie stresuj się… - wyszeptał
            - Potrafisz czytać w myślach?
            - Nie, ale zauważyłem, że na różne rzeczy reagujemy w ten sam sposób. – zaśmiał się – Swoją drogą, to jak się czujesz?
            - Dużo lepiej, dziękuję. – pocałowałam go w policzek – A ty jak się czujesz?
            - Nawet nieźle. – uśmiechnął się lekko – Zrozumiałem, że przecież nie umarł, prawda? Porwali go. Nie wiadomo kto i nie wiadomo po co. Ale jestem pewien na sto procent, że go odnajdziemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz