Święta, święta i po świętach…
Do
Hogwartu zaczęli wracać uczniowie. Dobrze wiedziałam, że Magia Świąt pryśnie
jak mydlana bańka już po pierwszej zadanej pracy domowej.
Wszyscy
powoli schodzili się do Wielkiej Sali na śniadanie. Panował wesoły nastrój.
Przyjaciele witali się wpadając sobie w ramiona, jakby się co najmniej kilka
lat nie wiedzieli. Żałosne…
Razem
z Syriuszem czekaliśmy na resztę Huncwotów. Po kilku minutach zobaczyliśmy
Remusa i Petera idących w naszą stronę. Byli bladzi. Lunatyk był prawie
przezroczysty. Nie uśmiechali się.
-
Hej, chłopaki! Jak tam po świętach? – przywitał ich Syriusz, ale oni nie
odpowiedzieli – Ej, co jest? O co wam chodzi?
Brak odpowiedzi.
-
No kurwa! O co wam do chuja chodzi?! I gdzie jest James do jasnej cholery?!
-
Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! Może to ci wyparzy język, Black! –
wrzasnęła profesor McGonagall - Normalnie dostał byś szlaban, ale z powodu
zaistniałej sytuacji się nad tobą zlituję.
-
Jakiej sytuacji? – zapytałam
-
Wszystkiego zaraz się dowiecie, choć wolałabym żebyście tego nie wiedzieli… - i
odeszła w stronę stołu nauczycielskiego
Wymieniliśmy z Syriuszem zaniepokojone spojrzenia.
Szepnął mi na ucho:
-
Jak myślisz, o co jej może chodzić?
-
Nie mam pojęcia…
Na podest wszedł Dumbledore i zaczął wygłaszać
swoją mowę powitalną:
-
Witam was, kochani uczniowie w progach Hogwartu. Po kilkudniowej przerwie mam
nadzieję, że odpoczęliście i przyszliście tu ze świeżymi głowami. Święta są
czasem radości. Widzę, że jesteście dzisiaj w bardzo dobrych humorach i z
ciężkim sercem będę musiał wam te humory zepsuć. Przykro mi, ale ta sprawa nie
może czekać. .. – Glizdogon pisnął – Dzisiejszej nocy z domu został porwany
James Potter.
Próbowałam
podnieść powieki, ale były niemiłosiernie ciężkie. Mam zamknięte oczy, ale jest
jasno… Jestem w niebie? Umarłam? Jeśli tak, to bardzo dobrze. Zobaczę się z
mamą! Chcę być duchem. Panie Boże, chcę być duchem i straszyć Emily i Amy tak,
że aż im puder odpadnie. Jak tynk ze starego budynku!
Ale w tym niebie
niewygodnie. Powinnam leżeć… nie wiem, może na jakiejś chmurze. Tymczasem leżę
na czymś twardym. To może jednak jestem w piekle i nie spotkam mamy… To ja już
nie wiem gdzie jestem… Może otworzę oczy i… zobaczę… Warto spróbować.
Otworzyłam
oczy i dowiedziałam się, że nie jestem w niebie. Piekło też to nie jest, ale
możliwe, że jakiś jego podgatunek. Byłam w Skrzydle Szpitalnym. Obok mnie
siedział Syriusz. Był blady i miał wory pod oczami. Wyglądał jakby zamiar miał
paść na podłogę i usnąć.
-
Syriuszu, co się dzieje? – zapytałam go – Czemu tutaj jesteśmy?
-
Nic się nie dzieje. Ty jesteś tutaj, bo zemdlałaś wczoraj na śniadaniu, a ja
siedzę tutaj już ponad dobę, bo nie mam siły się do nikogo odzywać.
-
Porwali Jamesa. – przypomniałam sobie
-
Tak, ale nie bój się znajdziemy go. Na pewno nic mu nie jest. – mówił – Na razie
się nie stresuj. Odpoczywaj. Jak wrócimy do Wieży to o wszystkim porozmawiamy.
Teraz śpij.
-
Nie mam ochoty, ani potrzeby. – powiedziałam moim starym chamskim tonem.
W tamtej chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo
Huncwoci zmienili mój charakter. Kiedyś byłam chamska, ostra i bezwzględna… A
przez te kilka miesięcy żadnej trudności mi nie sprawiało bycie miłą. Kiedyś
myślałam, że to graniczy z cudem. Byłam samowystarczalna i dobrze się z tym
czułam. Teraz, kiedy James jest niewiadomo gdzie, mam ochotę mścić się na
każdym.
W najgorszej sytuacji jest Syriusz, który siedzi tu
ze mną cały czas. Pewnie nawet nic nie jadł. Ja w zamian odwdzięczam mu się
chamskimi odzywkami. Co to, to nie. Będę miła. Choćbym miała umrzeć, to będę
dla niego miła i nie zranię go. Przecież ta cała sytuacja jest dla niego na
pewno równie okropna co dla mnie. James był dla niego jak brat. A reszta
Huncwotów zastępowała mu szczęśliwą rodzinę, której nigdy nie miał.
- Syriuszu, zawołałbyś panią Pomfrey? – poprosiłam
siląc się na maksymalnie miły ton. Bynajmniej nie miałam ochoty na bycie miłą, ale dla Syriusza zrobię wszystko.
- No jasne. – powiedział.
Pocałował mnie w czoło i poszedł po pielęgniarkę dosłownie
słaniając się na nogach. Biedak. Muszę się nim zaopiekować, tak jak on opiekuje
się mną. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby go teraz przy mnie nie było.
-
Dzień dobry, Złotko. – powitała mnie uśmiechnięta pani Pomfrey – Jak się
czujesz?
-
Bardzo dobrze. Mogłabym iść już z Syriuszem do Wierzy?
-
Hm… no nie wiem… Nic cię nie boli?
-
Nie. – skłamałam
Syriusz poznał się na kłamstwie, bo uśmiechnął się
krzywo i pokręcił głową.
-
No dobrze. Idźcie, ale macie się oszczędzać. Najlepiej idźcie spać.
Wyszliśmy
ze Skrzydła Szpitalnego. Ja po dobie snu byłam w znacznie lepszym stanie, niż
zaspany Syriusz, którego podtrzymywałam. Szliśmy w ciszy i powoli. Nagle spokój
przerwał głos Minerwy McGonagall:
-
Dzieci, poczekajcie! – krzyknęła – Wiem, że nie macie siły, ani ochoty na
rozmowę, ale posłuchajcie. Razem z profesorem Dumbledorem zadecydowaliśmy, że w
obecnej sytuacji… - pociągnęła nosem - … najlepiej będzie, jak ty, Ariano,
zamieszkasz przez pewien czas w pokoju z Syriuszem, Remusem i Peterem. Masz coś
przeciwko, Syriuszu? – zapytała
-
Nie. Uważam, że to bardzo dobry pomysł.
-
Tak. I tobie, i Arianie przyda się trochę wsparcia w tych trudnych chwilach.
Dlatego chcę, abyście się jakoś trzymali. Jesteście w takim stanie, że żadne
głupoty wam do głowy nie przyjdą.
-
Oczywiście, pani profesor. – odpowiadał Syriusz
-
Ariano, wypijcie trochę Eliksiru Pobudzającego, żebyście nadal chodzili spać o
normalnej porze.
-
Dobrze, pani profesor. – odpowiedziałam
-
No już, wracajcie do Wieży…
Moje
najpotrzebniejsze rzeczy były przeniesione do pokoju Huncwotów. Wzięłam eliksir
i dolałam kilka jego kropel do wody Syriusza. Wypił to i od razu wyglądał, i na
pewno czuł się lepiej. Eliksir Pobudzający jest moim zdaniem jednym z
najbardziej przydatnych wynalazków czarodziejów.
Lunatyk
i Glizdogon byli na lekcjach. Czekaliśmy na nich w dormitorium. Nie mieliśmy po
co schodzić na dół. Nagle wpadł mi do głowy, nie wiem czy genialny, czy
żałosny, pomysł. Podeszłam do swojego kufra i wyjęłam butelkę Ognistej Whiskey.
Podałam ją Syriuszowi.
-
Pij.
-
Nie. Bez tego też mnie głowa boli…
- E... no dobra. Jak wolisz. W takim razie schowam na później…
Syriusz był załamany. Nie żeby coś, ale do picia to
on zawsze był chętny.
-
Jak myślisz, kto mógłby go porwać? – zapytał mnie Syriusz
- Wszystko
bym dała, żeby to wiedzieć.
Syriusz jęknął.
-
Może spróbujmy o tym przez chwilę nie myśleć… - zaproponowałam
-
To o czym mam myśleć? – zapytał
-
Nie wiem. – powiedziałam, a głos mi się załamał.
Przez dłuższy czas siedzieliśmy w milczeniu.
Słychać było tylko grudniowy wiatr szalejący za oknem, mimo słonecznej pogody.
Po
około godzinie ciszy Syriusz zapytał:
-
Czemu nie płaczesz?
-
Chyba nie umiem. – zaśmiałam się smutno.
-
Nie umiesz, czy się wstydzisz?
-
I jedno, i drugie.
Syriusz wstał i zaczął zasłaniać okno szkarłatnymi
zasłonami. Po czym podszedł do mnie i wziął na ręce.
-
Okej. Zasłony zaciągnięte, więc wstydzisz się nie musisz. Teraz nauczę cię
płakać…
Położyliśmy się na łóżku i razem zaczęliśmy płakać.
Syriusz jest świetnym nauczycielem…
*
Już
nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się tak lekko. Powiedziałam Syriuszowi o
wszystkim. O śnie, liście od Lily, o mamie, a nawet o dziwnym facecie ze
sklepu, który dał mi psa. On za to opowiedział mi o swojej rodzinie, o tym jak zazdrości Jamesowi cudownych
rodziców, o tym jak bardzo chciałby mieć kogoś, kto go pokocha…
Nasze
ckliwe zwierzenia przerwało wejście Remusa i Petera. Trochę się zdziwili, że
leżę w objęciach Syriusza, ale chyba wyrzucili z głowy durne domysły, bo
uśmiechnęli się do nas.
-
Jak się czujecie? – zapytał Lunatyk
-
Trochę lepiej. – odpowiedział mu Syriusz
-
Nie ciemno wam? – zapytał Glizdogon
-
Ciemno. Ale po co ma być jasno?
-
Na przykład po to, żebyś mógł widzieć gdzie jesteś. – zauważył Peter
-
Wystarczy, że czuję…
W ogóle nie potrafiłam zrozumieć zachowania
Lunatyka i Glizdogona. Przyszli, pogadali i zeszli na dół odrobić pracę domowa,
jak gdyby nigdy nic.
-
Daj spokój. – powiedział Syriusz – Po prostu nie chcą o tym myśleć…
Można i miał rację. Jeśli tak, to im zazdrościłam,
bo chciałam o tym nie myśleć chociaż przez chwilę.
Przeleżeliśmy
z Syriuszem prawie cały dzień. McGonagall miała rację – potrzebowaliśmy siebie.
Syriusz bardzo, bardzo mi pomagał, a ja starałam się mu odwdzięczać tym samym.
Mieliśmy
z Syriuszem trochę zaległości w nauce. Na szczęście prace miałam napisane, więc nie
trzeba było się o co martwić – jedyny plus całej sytuacji.
Do
pokoju wszedł Remus:
-
Czy wy macie zamiar leżeć tak przez najbliższe kilka miesięcy?
-
Dla twojej informacji, to jutro idziemy na lekcje. – odpowiedział mu Syriusz
lodowatym głosem.
Taki ton u Syriusza był niespotykany. Syriusz z
natury był bardzo miły i zupełnie inny, niż pozostała część jego rodziny. Za
wyjątkiem babci, wuja i jego kuzynki Andromedy.
Syriusz
chyba poczuł, że przeszły mnie ciarki, gdy się odezwał w taki sposób, bo przysunął
się bliżej i pocałował w policzek. Remus tego nie komentował. Dobrze
wiedziałam, jak to odbiera. W jego głowie były pewnie same pytania: „Dlaczego
ktoś porwał Jamesa?”, „Dlaczego on jest tak blisko niej?”, „Dlaczego oni rozmawiają
tylko ze sobą i tylko dla siebie są mili?”
Współczułam
Lunatykowi, ale mimo wszystko nie miałam siły z nim o tym rozmawiać. Wolałam
leżeć wygodnie w objęciach Syriusza. Chyba jestem egoistką…
Do
pokoju wszedł Glizdogon.
-
Gdzie tyle byłeś? – zapytał się go Lunatyk
-
Byłem w kuchni wziąć trochę ciasta na otarcie łez.
Jak on może ot tak sobie chodzić do kuchni po
ciasto, kiedy James jest niewiadomo gdzie?! Nie, nie, to nie ja tutaj jestem
egoistką! Sprawa porwania Jamesa chyba w ogóle nie obchodzi Petera.
Przynajmniej takie mam wrażenie. To smutne, bo Glizdogon absolutnie wszystko
zawdzięczał właśnie Jamesowi. Byłby równie prześladowany co Snape, gdyby James
go nie wziął pod swoje skrzydła. Jak mu się za to odwdzięcza? Zbladł trochę jak
się dowiedział, a później miał wszystko w dupie biegając po Hogwarcie i biorąc
z kuchni, którą również James mu pokazał, słodycze! Szlak mnie trafia!
Nie
wiem jak to się działo, ale Syriusz wyczuwał moje emocje. Kiedy się lekko
przestraszyłam jego głosu (w ogóle jakaś ostatnio strachliwa jestem) przytulił
mnie. Teraz, kiedy jestem zła gładzi mnie po policzku.
-
Nie stresuj się… - wyszeptał
-
Potrafisz czytać w myślach?
-
Nie, ale zauważyłem, że na różne rzeczy reagujemy w ten sam sposób. – zaśmiał
się – Swoją drogą, to jak się czujesz?
-
Dużo lepiej, dziękuję. – pocałowałam go w policzek – A ty jak się czujesz?
-
Nawet nieźle. – uśmiechnął się lekko – Zrozumiałem, że przecież nie umarł,
prawda? Porwali go. Nie wiadomo kto i nie wiadomo po co. Ale jestem pewien na
sto procent, że go odnajdziemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz