wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 8. Bardzo magiczne Święta.



Z Huncwotami czas płynął mi bardzo szybko. Z trzeciego dnia nowego roku szkolnego zrobił się grudzień. Tyle czasu, a tak niewiele się zmieniło. Właściwie to nic. Evans nadal się przyjaźni z Emily i po kilku zaliczonych szlabanach zawiesiła swoją pomocniczo-charytatywną działalność, a co najważniejsze – nadal spotykam się z Jamesem.
            Zbliżały się Święta. Syriusz oczywiście miał zostać w Hogwarcie. Reszta Huncwotów niestety wyjeżdżała. Moja sytuacja rodzinna była podobna do sytuacji Syriusza. On nienawidzi swojej rodziny, a ja nienawidzę osób mieszkających w moim domu, bo żadna rodzina to dla mnie nie jest. To będą cudowne Święta. Byłyby oczywiście jeszcze lepsze, gdyby James zostawał, ale w ostateczności nie jest źle, bo wszyscy moi wrogowie wyjeżdżają. Tak więc zapowiadał się cudowny czas w moim życiu.
            - Dzyń, dzyń, dzyń! Pobudka! – wrzeszczał mi Syriusz do ucha
            - Zamknij się! – śmiałam się – Wiesz co? Wolę pobudki Jamesa…
            - Mogę cię budzić jak James, tylko nie jestem przekonany, co do całowania dziewczyny najlepszego przyjaciela…
            - Miałam na myśli łaskotanie, haha…
            - Myślałem, że nie lubisz.
            - Nie lubię. Ale lepsze to, niż darcie się do ucha. – oświadczyłam
            - Nie marudź, tylko idź się ogarnąć. Wyglądasz okropnie…
            - Dzięki. Każda kobieta marzy o takim komplemencie z rana. – powiedziałam ironicznie
            - Po prostu jestem szczery. – bronił się
            - Módl się, żebym ja nie zaczęła być taka szczera… - zaśmiałam się
            Na polecenie Syriusza ogarnęłam się i doprowadziłam do stanu znośnego. Syriusz, jak to Syriusz, normalnego komplementu nie zdołał powiedzieć:
            - Jak milion dolarów nie wyglądasz, ale jak założysz coś ładnego, to prawie się nie będę wstydził.
            - Spoko, ja już się przyzwyczaiłam, do wstydu za ciebie odkąd używasz perfum Glizdogona.
            - Nie używam perfum Glizdogona. – powiedział zdezorientowany
            - To w takim razie co tak śmierdzi?... Aua!
On krytykować może, ale jak ja coś powiem, to od razu zaczyna mnie męczyć. Tym razem poduszką.
            Podbiegł do mnie i złapał przyciągając do siebie, co uniemożliwiło mi jakikolwiek ruch.
            - Nie psuj mi humoru na Święta.
            - Czyli jak ty mi psujesz na okrągło, to wszystko jest w porządku? – zapytałam z oburzeniem
            - Mniej więcej… - zaśmiał się
Odepchnęłam go „moim” powietrzem.
            Przez kilka miesięcy przyjaźni Huncwoci zdążyli się dowiedzieć o tym i o tamtym…
            Przewrócił się i leżał obok łóżka śmiejąc się. Podbiegłam do niego i usiadłam mu na brzuchu przygwożdżając ręce do podłogi.
            - Mimo, że pozycja ta jest dla mnie wielce upokarzająca… - zaczął Syriusz – to dla tych widoków warto… - powiedział i popatrzył na dolne okolice moich obojczyków.
            - Zboczeniec.
            - To poważny zarzut!
            - A jaki trafny… Dobra jeść mi się chce.
            - Moim zdaniem powinnaś zrzucić parę kilo…
            - Szlak mnie na ciebie trafia. – powiedziałam
            - Taka moja rola… - zaśmiał się
            Razem z Syriuszem zjedliśmy śniadanie i spędziliśmy miły dzień siedząc w Pokoju Wspólnym i męcząc Snape’a. Wieczorem bezczynnie siedzieliśmy przy kominku. Oprócz nas w Pokoju byli tylko jacyś drugoklasiści. Syriusz spojrzał na księżyc za oknem.
            - Za osiem dni pełnia… - powiedział – Biedny Lunatyk…
            - Poradzi sobie. To nie pierwszy i nie ostatni raz przecież.
            - Wiem, ale mimo to szkoda mi go.
            - Chyba każdemu, kto o tym wie jest go szkoda.
Nagle Syriusz zerwał się na równe nogi, przewracając stertę ksiąg ułożoną na stoliku obok.
            - Idziemy. – powiedział, wziął mnie na ręce i zaczął biec do sypialni Huncwotów.
            - Syriusz, czy ty się dobrze dzisiaj czujesz?
            - Jak nigdy. – powiedział
Wbiegł do pokoju, rzucił mnie na łóżko i zamknął drzwi na klucz. Zastanawiałam się co on ma zamiar robić.
            - Słuchaj. Mamy teraz bardzo dużo wolnego czasu, więc moim zdaniem, powinniśmy go wykorzystać na poćwiczenie przemiany w animagów. – powiedział i w napięciu wyczekiwał na to, co ja o tym sądzę.
            - No nie wiem, Syriusz… Nie lepiej zaczekać, aż James i Peter wrócą?
            - Nie! – krzyknął – Jak oni wrócą, to wróci też Remus! Będzie tylko marudził i przeszkadzał, i…
            - Dobra, dobra! – uciszyłam go – Możemy spróbować.
Uśmiechnął się.
            Trenowanie zajęło nam dobre kilka godzin, ale było warto, bo praktycznie osiągnęliśmy cel. Potrafiliśmy się przemieniać, ale wymagało na mnóstwo skupienia i koncentracji. W sumie, to idzie nam całkiem nieźle, ale trzeba to jeszcze dopracować. Musimy osiągnąć poziom McGonagall, haha…
            - Jeszcze żaden wieczór nie przyniósł mi tyle pożytku co ten. – wydyszał Syriusz powalając się na swoje łóżko – Jestem padnięty… Idę spać.
            - Chyba żartujesz! – powiedziałam siadając obok niego – Musisz mnie jeszcze odprowadzić.
            - Jezu… - jęknął – Sama się odprowadź. Albo jeszcze inaczej – śpij ze mną. – zaśmiał się
            - Może innym razem. – uśmiechnęłam się – Prezenty przyjdą do mojego pokoju, a nie tutaj.
            - To idź do swoich prezentów, ty przebrzydła materialistko!
            - Okej. Dobranoc – powiedziałam beztroskim głosem
            Po przyjściu do pokoju od razu poszłam spać. A właściwie to leżeć, bo zasnąć nie mogłam. Zawsze przed pójściem spać przypominałam sobie o moim śnie i o liście od Lily. To drugie było mi praktycznie obojętne, bo nie boję się jakiejś drobnomieszczańskiej dziewuchy. Sen, w którym umarłam był jednak bardziej zastanawiający…
            Syriusz obudził mnie rano w mniej drastyczny sposób, niż wczoraj. Koło mnie leżała sterta prezentów, a ja w ogóle nie chciałam ich rozpakowywać. Chciało mi się spać.
            - Napij się swojego pobudzającego eliksiru i żyj! Bowiem mamy Boże Narodzenie! – Syriusz cieszył się jak dziecko – No dalej… rozpakuj te prezenty.
            - No już dobrze, dobrze… Ten jest od… ja pierdole, od macochy.
            - Rozpakuj!
            - Wow, dostałam książkę. „Dobre maniery na co dzień i od święta”. – przeczytałam – Żenujące…
            - Wiem co czujesz. Dostałem taką samą. – zaśmiał się
            - Pociąć się można…
            - Nie przesadzaj. Otwieraj dalej…
            - Tu jest od ojca. Też książka. – powiedziałam.
Mam nadzieję, że będzie lepsza, niż poprzednia.
            - „Zbuntowani”. Boże… on też mnie już nienawidzi…
            - Co ty gadasz. Po prostu martwi się o ciebie.
            - Nie będę tego komentować. Następny jest od… ciebie i Jamesa. Już się boję.
Prezent ten był zapakowany w granatowy papier, przeciwnie do reszty, które były owinięte czerwonym. Był dość lekki i… miękki? Ciekawe co tam jest… Ostrożnie rozpakowałam prezent i wyciągnęła…
            - Serio? Stringi? – popatrzyłam na niego z politowaniem
            - Nie bój się. Nie jesteśmy, aż tacy prymitywni. Ten prezent jest tylko do pośmiania się. Prawdziwy prezent jest tutaj. – wskazał na duże pudło, leżące w nogach łóżka.
Chciałam je podnieść, ale nie byłam na tyle silna. Ważyło ze dwadzieścia kilogramów!
            - Co tam jest, do cholery?! Tego się podnieść nie da!
            - Kto ci każe to podnosić? Otwórz po prostu…
Za rozkazem Syriusza otworzyłam pudło. Było w nim ze trzydzieści jakich starych ksiąg. Kiedy ja to mam niby czytać?!
            - Wiem, że jestem bardzo inteligentna, ale same książki na Święta to lekka przesada… - zauważyłam
            - To nie są książki o twoich problemach psychicznych, kobieto. – zaśmiał się – To są książki z najzajebistrzymi i najtrudniejszymi zaklęciami! Te książki mają około dwustu lat!
            - Skąd, do jasnej cholery, wzięliście takie stare książki?!
            - Kurzyły się u mnie w piwnicy. – uśmiechnął się – I to jest prezent od nas czterech. Lunatyk i Glizdogon nie chcieli ci dać na Święta stringów, ale na to się zgodzili.
Nic dziwnego. Remus i Peter są o wiele zdrowsi psychicznie, niż James, czy Syriusz.
            - Więc tak… Tutaj masz dwadzieścia siedem książek, w których są najbardziej niezwykłe istniejące zaklęcia. Na przykład Zaklęcie Burzy.
            - Chcesz mi powiedzieć, że dwadzieścia siedem ksiąg jest od deski do deski zapełnione jakimiś genialnymi zaklęciami?
            - Nie do końca. Cały potencjał polega na tym, że te książki uczą cię czarować bez pomocy różdżki. – posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Nie mogłam z siebie słowa wydusić. Te książki są warte tysiące galeonów, a oni, właściwie to Syriusz, dają mi je po kilku miesiącach przyjaźni. Jeszcze nikt nigdy nie dał mi tak niesamowitego prezentu. Byłam tak mile zaskoczona i jednocześnie wzruszona, że rzuciłam się na Syriusza i zaczęłam go całować (po policzkach oczywiście).
            - Kobieto, uspokój się! Wiem, że mnie kochasz, ale pamiętaj, że masz chłopaka! – śmiał się Black
            - Dziękuję. – powiedziałam i przytuliłam się do niego – To najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam. Nigdy nie dostanę lepszego!
            - Och, to nic wielkiego. Ja po prostu wiem, co lubią kobiety…
            - Jak mam wam się odwdzięczyć? Kupiłam wam tylko siedemdziesiąt łajnobomb!
            - Odwdzięczysz się jak już będziesz najpotężniejszą czarownicą na świecie, a my będziemy się chwalić, że jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółmi. – powiedział – A teraz ze mnie złaź.
            Wielka Sala jak zawsze wyglądała pięknie. Skrzaty znają się na rzeczy… Jej piękno urzekło mnie, ale nie skupiałam się nad nim dłużej. Moje myśli błądziły w tajemniczych księgach. Czarować bez różdżki… To by było coś!
            Wieczorem zamknęliśmy się z Syriuszem w moim pokoju. Zostało jeszcze kilka nierozpakowanych prezentów, ale później się nimi zajmę. Otworzyliśmy pierwszą księgę. Gdyby ktoś na nas wtedy patrzył, pewnie by umarł ze śmiechu. Wytrzeszczaliśmy oczy i mieliśmy otwarte buzie. Syriusz mimo, że miał te książki nie otwierał ich. Nie pytałam czemu. Jeśli się bał, to całkowicie go rozumiem. Te książki są przerażające.
            - Czytaj. – polecił mi
            - Oto zbiór bardzo przydatnych zaklęć przeznaczonych WYŁĄCZNIE dla najwybitniejszych czarodziejów. Zawarte w tej księdze magiczne sztuczki są zupełnie nieznane we współczesnym świecie magii. Rozdział pierwszy: Najprostsze zaklęcia bez użycia różdżki… Patrz! Tu jest Lumos! I Aguamenti!
            - No to na co czekasz?! Próbuj!
            - Ee… okej. – odłożyłam różdżkę i wyciągnęłam rękę przed siebie -  Lumos!
Nic się nie stało.
            - Spróbuj jeszcze raz. – zachęcał Syriusz
            - No dobrze… Lumos!
Nadal nic.
            - Pamiętaj, że do trzech razy sztuka.
            - Nie uda się. – powiedziałam zrezygnowana
            - Uda się, zobaczysz. – namawiał Syriusz
            - Lumos!
Nic. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak przed chwilą. Transmutacja przy tym to pikuś.
            - No widzisz. – powiedziałam
            - Eh, poczekaj.
Syriusz usiadł i zaczął czytać coś w księdze. Stwierdziłam, że nie będę mu przeszkadzać. Było mi też trochę smutno. Inaczej to wszystko sobie wyobrażałam…
            - Ej, chodź tutaj. – zawołał mnie – spróbuj nie mówić Lumos na głos, tylko w myślach.
            - No ale…
            - Bez dyskusji. – uciął
Nigdy nie zrozumiem mężczyzn… „Lumos!”
            - Świeci! Skąd wiedziałeś?! – zapytałam ucieszona
            - Nie wiedziałem. Po prostu chciałem spróbować. – uśmiechnął się – Patrz…
W ręce Syriusza pojawiła się jasna kula światła. Był wyraźnie zadowolony z siebie i uśmiechał się od ucha do ucha. Prince biegał dookoła niego, szczekał, skakał i merdał ogonem.
            - To jakie zaklęcie teraz? – zaśmiał się
Siedzieliśmy w moim pokoju do trzeciej w nocy próbując nowe zaklęcia. Nauczyliśmy się niewerbalnego Aguamenti, Incedio i Windgardium Leviosa . Bez pomocy różdżek oczywiście.
            Syriusz był bardziej wykończony, niż po wczorajszej transmutacji. Biedak , zasnął na podłodze. Przeniosłam go na łóżko za pomocą Powietrza. Wolałam nie ryzykować z nowo poznanymi zaklęciami. Właściwie to one nie są nowo poznane. Mniejsza z tym… Położyłam się obok Syriusza. Nie ukrywam, że czułam się trochę niezręcznie leżąc pod kołdrą z najlepszym przyjacielem mojego chłopaka. Moje życie to czysta paranoja…
            - Nie wiem, jak to się stało, ale podoba mi się… - takimi słowami obudził mnie Syriusz w drugi dzień Świąt.
Przytulał mnie do siebie i mruczał do ucha - „James mnie zabije, ale chyba warto…” Zaczął mnie całować po szyi, a do mnie dopiero po kilku chwilach dotarło, co się dzieje…
            - Syriusz, zwariowałeś?!
            - Co? O co ci… Przepraszam, trochę mnie poniosło… - usprawiedliwił się.
            - Trochę?!
            - No dobra… bardzo mnie poniosło. – przyznał – Wybacz…
            - Nie mów Jamesowi.
Mogę sobie nawet poderżnąć gardło, ale żeby tylko pozostało to tajemnicą moją i Syriusza.
            - Nie bój się. Nie jestem samobójcą. – zaśmiał się – Ubierz się i zejdziemy na śniadanie. Jest już po ósmej.
Cały dzień ćwiczyliśmy zaklęcia z ksiąg. Bardzo dobrze się dogadywałam z Syriuszem. Był dla mnie jak rodzony brat. Ile ja bym dała, żeby na niego wymienić Emily… Marzenie!
            To były naprawdę udane Święta. Chyba najlepsze jakie dotąd miałam…

2 komentarze:

  1. Kolejny genialny rozdział. Nie wiem czy tego już wcześniej nie pisałam, ale masz ogromny talent. Potwierdza to fakt, że prowadzisz pierwszego bloga, którego chce mi się komentować, a przeczytałam ich naprawdę wiele.
    Twoja fanka
    Rose

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jeju... nie wiem co powiedzieć <33 - Autorka

      Usuń