poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 7. Sen, zemsta, niedomówienie.



- To koniec, Ariano. – zaśmiała się skrzeczącym głosem jakaś starsza kobieta, mająca na sobie mnóstwo łańcuchów, koralików i amuletów. Musiała być kimś w rodzaju szamanki, bo nikt inny nie miałby na sobie tyle łapaczy snów i innych pierdół.
            - Zostaw go! Błagam! – krzyczała... chwilę, chwilę… To ja krzyczałam.
Stałam trzymając się skalnej ściany. Byłam w jakiejś grocie.
            - Co mi dasz w zamian, Ariano? – Szamanka nadal się śmiała
            - Wszystko! Dam ci co zechcesz! Tylko proszę, błagam… błagam zwróć mu życie!...
            - Życie za życie! – syknęła kobieta – Oddam mu jego duszę, ale ty… - uśmiechnęła się – Ty oddasz mi swoją…
            - Ocal go! Przywróć go do życia! – krzyczałam
            - Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? – zapytała
            - Tak! Zabij mnie, ale jemu pozwól wrócić bezpiecznie do Hogwartu!
Szamanka machnęła ręką. Upadam. Próbuję się podnieść, ale nie mogę. Nie czuję ciała. Tylko chłód. Dlaczego jest tak zimno? Coraz zimniej… Coraz ciemniej…
            - Ariana, do cholery! – ktoś mną potrząsnął – Remus idź po McGonagall! Szybko!
            - Co się dzieje?! – krzyknęłam
W pokoju było ciemno. Noc. Jedyne światło wydobywało się z lampek nocnych Huncwotów. Wszyscy stali nade mną i mieli bardzo wystraszone miny.
            - Co się dzieje? – powtórzyłam
Pierwszy ocknął się Syriusz:
            - Krzyczałaś przez sen. – oznajmił
Wystraszyłam się nie na żarty. Dobrze wiedziałam, co mi się śniło. To była okropna wizja mojej śmierci. Wygląda na to, że dobrowolnej.
            - Co krzyczałam? – zapytałam zestresowana
            - Nic. Po prostu krzyczałaś. – powiedział Syriusz – Dobrze, że zawsze rzucamy Muffliato, bo inaczej mogłyby się pojawić nieciekawe plotki na twój temat.
            - Śniło ci się coś? – zapytał wystraszony James
            - Tak, ale już nie pamiętam co… Wiesz jak to jest z tymi snami… - mówiłam starając się o beztroski ton – Która godzina?
            - Około północy. – odpowiedział Remus – Nieźle nas wystraszyłaś. Siedzimy sobie po cichu, żeby cię nie obudzić, a ty nagle zaczynasz krzyczeć, rzucać się i w ogóle…
            - Tak, to musiało być dziwne. – powiedziałam – Nie wiem jak wam, ale mi to się nie chce spać. – zaśmiałam się
            - My zaraz będziemy się kłaść…
            - Chyba żartujesz! – przerwali Remusowi Syriusz i James
            - Jutro mamy lekcje! – upierał się Lupin
            - Ja mam taki napar na pobudkę. – powiedziałam z uśmiechem – Pijesz i czujesz się wypoczęty, jak nigdy.
            - No widzisz, Luniaczku… - powiedział James – Problem rozwiązany.
Znowu tak mówią! O co chodzi? Lunatyk, Lunatyku, Luniaczku… Skąd się wzięło to przezwisko? Nie no, umrę, jak się nie dowiem…
            - Wiecie, bo… - zaczęłam – Ja nie chcę być wścibska, ale od czego wzięła się na ksywka „Lunatyk”?
Twarze Huncwotów spoważniały. Zawsze goszczące na ich twarzach uśmiechy znikły, a ich głowy zwróciły się w stronę Remusa, który schował twarz w dłoniach. Siedzieliśmy tak przez kilka minut. Nikt się nie odezwał, a ja byłam ostatnią chętna do zabrania głosu.
            W końcu Remus popatrzył na Huncwotów i pokiwał głową.
            - Powiedzcie jej. – przełknął ślinę
            - Ariana, bo widzisz… - zaczął Syriusz – Remus jest… on jest wilkołakiem.
Że co?! Siedzę naprzeciwko najprawdziwszego na świecie wilkołaka?! Ale fajnie! Zawsze chciałam poznać jakiegoś wilkołaka, ale są oni odizolowywani od czarodziejów. Huncwoci mi bardzo zaimponowali swoją przyjaźnią z Remusem. Większość, a chyba nawet każdy (no może ja nie) wystraszyłby się i rozniósł plotki, a nigdy nie zaprzyjaźnił!
            Huncwoci w bardzo widocznym napięciu czekali na moją reakcję. Kiedy zobaczyli, że się uśmiecham oczy powyłaziły im z orbit.
            - No i dlaczego mi tego nie chcieliście powiedzieć? – zapytałam
            - A wiesz co, bo… - jąkali się
            - Dobra, nieważne… Powiedzmy, że z powodu przejściowego idiotyzmu. – powiedziałam i uśmiechnęłam się.
            - Znaczy jest jeszcze coś… - powiedział James
            - Co?
            - Bo my chcielibyśmy zostać animagami. Póki co, w ogóle nam nie wychodzi.
            - Animagami? Po co? – zapytałam
Wizja animagów była dla mnie trochę bez sensu. No ale cóż… Być może ta historia ma drugie dno…
            - Nie chcemy zostawiać Remusa samego. Co miesiąc biedak chodzi do kryjówki pod Wierzbą Bijącą, żeby w spokoju przejść przemianę. On cierpi katusze, a my sobie tutaj siedzimy. Chcielibyśmy zostać animagami i być wtedy przy nim. Bo wilkołaki nie są groźne dla zwierząt. – wyjaśnił Peter
            - Wiem, że wilkołaki nie są groźne dla zwierząt, Peter.
            - Czy ty też uważasz, że pomysł z tą całą transmutacją jest chory? – zwrócił się do mnie Remus
            - Nie. To całkiem dobry pomysł. Nie rozumiem…
            - No proszę cię… Taka transmutacja jest nie dość, że niebezpieczna, to jeszcze nielegalna bez rejestracji, a żaden z nich nie zamierza się rejestrować w Ministerstwie.
            - Remus, nie pieprz! – oburzył się Syriusz – Czy według ciebie podczas pełni mamy siąść w Pokoju Wspólnym i pić herbatę?!
Zaśmiałam się.
            - Nie. Chodzi mi o to, że niepotrzebnie ryzykujecie swoim zdrowiem.
            - W pewnym sensie on ma rację. – powiedział Peter
            - Zamknij się, Glizduś! – uciszył go James i spojrzał na mnie – Jego przezwisko wzięło się znikąd. Sami nie wiemy od czego…
            - Moim zdaniem pomysł z animagami jest świetny i sama kiedyś myślałam o zostaniu animagiem.
            - Czyli przegłosowane! – powiedział z zadowoleniem Syriusz – No więc tak… Ja usiłuję zamienić się w psa, James w jelenia, a Glizdogon w szczura. Teraz ty musisz zdecydować, w co chcesz się zamieniać… - powiedział do mnie
            - No nie wiem… Może jakieś propozycje?
            - My wybieraliśmy na podstawie naszych patronusów… - powiedział James
            - Moim patronusem jest lew.
            - W taki razie mamy jasność, nie? Tylko kiedy poćwiczyć? – zapytał Syriusz
            - Może jutro po zajęciach… - powiedział James
            - Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! – sprzeciwiał się Lunatyk
            - Przykro mi, Remusku, ale nie możesz za nas decydować. – powiedział James
            - Dokładnie. – zgodziłam się – To jest nasze życie i my musimy o nim decydować, bo ani ty, ani nikt inny za nas nie umrze.
            - Mądre słowa – pochwalił mnie Syriusz
            Całą noc spędziliśmy na rozmawianiu o animagach, metamorfomagach i innych dziedzinach zaawansowanej magii. Rano chłopcy wyglądali na zmęczonych, więc poszłam do siebie, żeby przynieść im mój pobudzający soczek.
            W pokoju czekała na mnie niespodzianka. Nie do końca miła. Był to list od Lily, który wsunęła przez szparę pod drzwiami. A owy list brzmiał tak:
            „ Ariano, piszę ten list do Ciebie, abyś zrozumiała jaką krzywdę mi wyrządziłaś. Przecież dobrze wiedziałaś, że kocham Jamesa i że chcę z Nim być na zawsze. Pomimo mojej szczerej i głębokiej miłości do Niego, nigdy nie odważyłam się Mu tego powiedzieć. Kochałam Go skrycie i po cichu, a gdy Ty pojawiłaś się w jego życiu, znienawidziłam siebie i cały świat.
            Nadal kocham Jamesa i życzę Ci z całego serca, aby Cię zostawił. Pamiętaj, że to jeszcze nie koniec i zdobędę Go, choćbym miała kogoś zabić.
Lily”
No ładnie. Piękne słowa. Aż mi się wierzyć nie chce, że tyle nienawiści kryje się w Gryfonce. Powiedziała ta, co na myśl o zemście ma orgazm. Nieważne. Zamknij się, Sumienie.
            Po podaniu Huncwotom  eliksiru, ich stan się znacznie poprawił. Zapowiadał się dzisiaj ciekawy dzień. Właściwie, to każdy będzie ciekawy dopóty, dopóki Lily mnie nienawidzi. Nie zamierzałam oczywiście mówić Jamesowi o tym liście. Nigdy w życiu! Jeszcze tego by brakowało. Jak mawiają „Stara miłość nie rdzewieje” i tu właśnie tkwi cały problem.
            Lekcje mijały nam tego dnia w spokoju. Bez zbędnych kłótni i waśni, dotrwaliśmy do obiadu. Musiałam jednak zrobić coś, żeby ludzie odwrócili się od Lily i jej psiapsiół. Boże, mam nadzieję, że nie ma na świecie więcej takich wrednych jędz jak ja. No cóż… takie życie.
            Do mojego planu potrzebny mi był Syriusz. Tak właśnie. Syriusz. Złapałam go, gdy wychodził z Wielkiej Sali.
            - Choć – szepnęłam
            - Co? Gdzie ty mnie ciągniesz, kobieto? – zapytał
            - Wszystko w swoim czasie, Black.
Weszliśmy do pustej klasy. Bo puste klasy to od zawsze miejsca schadzek. To właśnie w takich opuszczonych klasach były snute plany, które może miały wpływ na całą ludzkość!... Ale ja lubię filozofować.
            - Słuchaj. Pamiętasz jak wczoraj mówiłam, że mam plan zemsty?
            - Tak, pamiętam. – nie mówił głosem rozbawionym, ale nie mówił też głosem nazbyt poważnym. Ton jaki przybrał w rozmowie ze mną był dziwnie normalny.
            - Bardzo dobrze. Plan jest taki – masz mi dać pięścią w twarz, rozumiesz?         
            - Że co?! – zdziwił się Syriusz – Do końca już oszalałaś?! W jaki niby sposób to miałoby pomóc w zemście na Evans?!
            - Nie wrzeszcz tak!
            - Nigdy tego nie zrobię. – powiedział rozzłoszczonym głosem.
            - Dlaczego? – zapytałam płaczliwym głosem
            - Jeszcze się pytasz?! Czy ja ci wyglądam na damskiego boksera?!
            - Nie, Syriusz! No co ty! Nigdy w życiu. – uspokajałam go
            - No właśnie, więc tego nie zrobię. I nie przekonuj mnie, bo tylko tracisz czas. – powiedział i wyszedł bez słowa z klasy.
No pięknie. Zamiast ludzie odwracać się od Evans, odwracają się ode mnie! Czyli rezultat jest całkowicie odwrotny. Muszę go przeprosić.
            Wyszłam na korytarz. Na ławce obok pustej klasy siedziała Evans i jej koleżanki. Na mój widok podniosły się i zaczęły iść w moją stronę. Konfrontacja! O tak!
            - Nie dość, że namieszałaś Jamesowi w głowie, to zdradzasz go z Syriuszem?! Jak ci nie wstyd?! – zaczęła Evans
            - Nie zdradzam Jamesa z Syriuszem, kretynko. Przyjaźnie się z nim.
            - Tak, no oczywiście. Przyjaźnisz. Ciekawe tylko, dlaczego w pustej klasie?
            - Logicznie myśląc, to dlatego, że nie mam ochoty krzyczeć moich sekretów na cały Hogwart. Lecz nie mam ci za złe, że tak mówisz. Wszyscy wiedzą, że logiczne myślenie nie jest waszą dobrą stroną… - zaśmiałam się
            - To, że lepiej wymachujesz różdżką, nie czyni cię lepszą! – oburzyła się Emily
            - To, że ubierasz się na różowo, nie czyni cię słodszą. – śmiałam się – Raczej landrynką…
            - Landrynki są słodkie. – zauważyła Lily
            - Po landrynkach się rzyga…
Lily wyciągnęła różdżkę. Głupia, nie wie co robi…
            - Chcesz mnie… zaczarować? – zaśmiałam się – Jakie zaklęcie na mnie rzucisz?
            - Petrificus Totalus! – krzyknęła
Unikanie jej zaklęć było dziecinnie proste. Próbowała mnie pokonać przez dobre kilka minut, ale na schodach w porę pojawiła się McGonagall.
            - Evans! Rivera! Tomilson! McCartney! – krzyczała
Faworyzacja od profesor McGonagall nie zna granic. Uwielbiam to. Akurat w tym momencie było to absolutnie sprawiedliwe, bo to one na mnie „napadły”.
            - Szlaban! U mnie! W sobotę od szóstej rano do południa! I minus 50 punktów dla Gryffindoru! – no ładnie… - Żegnam!
            - Również was żegnam. – powiedziałam – Miłego szlabanu… - dodałam z przekąsem.
            Chciałam teraz przeprosić Syriusza. Jego pomoc nie będzie mi już w sumie potrzebna, bo sprawy rozwiązały się same. Wieść o szlabanie „Panny Zawsze Idealnej” szybko się rozniesie, a ja już zadbam, żeby każdy wiedział dlaczego. Trochę robienia z siebie ofiary nie zaszkodzi.
            W Pokoju Wspólnym siedział James, Remus i Glizdogon. Syriusza nie było… Trochę to dziwne… Powiedziałam Huncwotom, że idę do siebie. W rzeczywistości poszłam do ich pokoju, aby sprawdzić, czy tam przypadkiem nie ma Syriusza.
            Nie było go.
            Stwierdziłam, że faktycznie pójdę do siebie i chociaż zostawię torbę z książkami, a później go poszukam.
            Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Syriusz siedział w mojej sypialni.
            - Jak ty tu przyszedłeś? Przecież nie można. Jest coś w rodzaju bariery... Chłopcy nie mają fizycznej możliwości tu przyjść…
            - No wiesz… Zna się parę pożytecznych zaklęć… - zaśmiał się
            - Dobrze, że cię widzę, bo właśnie szukałam cię, żeby przeprosić…
            - Za co?... A za to! Nie ma sprawy. – powiedział – Ja też cię szukam, bo mimo że nie uderzę cię za żadne skarby świata, to chciałbym wiedzieć jak to się ma do tej twojej mściwej rewolucji… - zaśmiał się
            - Ma się to bardzo prosto. Ludzie nie lubią fałszywców, więc jakby się okazało, że taka z pozoru milusia Lily, by mi przypieprzyła, jej opinia całkiem by się zmieniła…
            - To znaczy, że ja miałem cię uderzyć, a ty chciałaś wrobić w to Evans, tak?
            - Dokładnie. – powiedziałam – Ale spokojnie, sprawy potoczyły się zupełnie inaczej. Jak wychodziłam z tej klasy, to obok czekały na mnie te lafiryndy. Coś tam zaczęły gadać, Evans się wkurzyła, rzucała we mnie zaklęcia, a ja je unikałam, nie wyjmując różdżki. Później przyszła McGonagall, która wszystko widziała i  dała im szlaban w sobotę. Zła strona to taka, że odjęła też Gryffindorowi 50 punktów.
            - Faktycznie, to już trochę gorzej… - powiedział, ale uśmiechał się nadal
            - James wie, że tu jesteś? – zapytałam
            - E… nie bardzo… I niech tak zostanie! – powiedział i wstał z łóżka – To do zobaczenia na dole. – mrugnął i wyszedł.
            Wieczór w towarzystwie Huncwotów minął mi bardzo przyjemnie. Od obściskiwania się Jamesem na oczach Lily, po pomaganie Huncwotom w odrabianiu zadań na Wróżbiarstwo i Historię Magii.
            Dzięki mojej malutkiej jak na razie zemście czułam się o niebo lepiej, niż rano. Ale mój sen wciąż pozostawał dla mnie jedną wielką niewiadomą…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz