wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 3. Śmiech, łzy i nienawiść.



Nie mogłam zasnąć. Bałam się, że James zdradzi moją tajemnicę. Bałam się tego jak cholera. Ale czy jest aż takim dupkiem? Nie wydaje mi się. Nie, nie, to niemożliwe, żeby to komuś powiedział umyślnie, ale przypadkiem… To było całkiem możliwe.
Może się komuś wydawać, że ukrywanie faktu o moich dziwnych, niespotykanych umiejętnościach jest bez sensu, bo przecież nikt inny tak nie potrafi i w ogóle… Ale ja już wybrałam. Nie chcę żeby ludzie mi czegoś zazdrościli. Chcę żeby po prostu wiedzieli z kim mają do czynienia, udaje mi się to od początku mojego pobytu w Hogwarcie i wcale nie musiałam latać po szkole, żeby ludzie mnie szanowali.
Wydawało mi się, że spałam dosłownie kilka minut. Obudził mnie oczywiście głos mojej macochy: „Wstawaj, próżna dziewucho!”. A później głos, którym budziła swoją córunię: „Jak się spało, mój Aniołku?”. Taki słodki, że o mało co bym zwymiotowała.
Wszystkie rzeczy, które miałam wziąć do Hogwartu leżały przy ścianie, ale dotarło do mnie, że nie mam jak zabrać mojego granatowookiego pupila. Nie wezmę go na ręce, bo mogę o nim zapomnieć i zrobić mu nieumyślnie krzywdę, nie wezmę do na smycz, bo nie posiadam takowej, (nie wiem, czy w ogóle produkują smycze i obroże takich maleńkich rozmiarów), nie zabiorę go też w torbie, bo tam „utonie”, no i tym bardziej nie zabiorę go w klatce, bo nikt zdrowy na umyśle nie nosi psów w klatkach. Pociąg odjeżdża o godzinie jedenastej. Ta stara jędza na pewno będzie chciała wyjść jeszcze przed, dziesiątą. Jest siódma czterdzieści siedem, czyli mam bardzo dużo czasu na wymyślenie czegoś. Uff…
Stwierdziłam, że najpierw zjem śniadanie. Pobiegłam na dół, żeby sobie zrobić byle jaką kanapkę. Zjadłam ją nie zastanawiając się z czym ona jest i czy mi smakuje. Pobiegłam na górę, żeby wziąć prysznic. Ogarnęłam się i tak dalej. Nadal nie miałam pomysłu. Do łazienki wszedł mój piesek, z którym nie miałam co zrobić.
- No i powiedz, jak ja mam cię mój mały zabrać, co?
I nagle wpadł mi do głowy pomysł. To nawet nie był pomysł. To była myśl, a do tego tak banalna, że aż mi się szkoda samej siebie zrobiło. Dlaczego ja do cholery wcześniej nie wpadłam na to, żeby tego psa po prostu włożyć do kieszeni szaty?!
            - No widzisz, kochany? Mamy rozwiązanie. Zawsze mnie denerwowały te wielkie kieszenie w szatach, a tu proszę…
Zaszczekał. Takim pięknym psim głosem, że wszystkie inne psy mogły się przy nim schować. Założyłam szatę i włożyłam do kieszeni moje „psie odzwierciedlenie”. Z kieszeni wystawał mu sam łepek. Uwielbiałam go.
            - Ariana! Jest już dziesiąta! Chcesz iść do Hogwartu na piechotę?! – moja macocha otworzyła drzwi z takim hukiem, że zatrzęsły się szyby, lecz mimo to ja pies pozostaliśmy niewzruszeni.
            - Znoszę kufer, mamusiu. – powiedziałam jej słodkim tonem, którego nienawidziła prawie tak bardzo jak mnie.
            -Szybko. – i wyszła kłapiąc drzwiami jeszcze głośniej, niż przedtem.
Cała ona.
            Kiedy wszystkie trzy przeszłyśmy przez barierkę i znalazłyśmy się na peronie numer 9 i ¾ była dziesiąta pięćdziesiąt. Nie miałam zamiaru tracić czasu na durne pożegnania i udawanie, że będę tęsknić. Poszłam więc od razu znaleźć sobie wolny przedział. Weszłam do pierwszego lepszego. Posadziłam psa obok siebie i czekałam, aż ten pociąg nareszcie odjedzie. Usłyszałam pierwszy gwizd i gdy spojrzałam przez okno zobaczyłam jak rodzice żegnają swoje dzieci, całują, ściskają i tak dalej. Drugi gwizd. Wszyscy zaczęli pchać się do pociągu niczym rozwścieczone dziki. Trzeci gwizd. Pociąg ruszył. Jakiś pulchny chłopak gonił przez chwilę pociąg i dopiero wpadł na korytarz. Zapewne był to Peter Pettigrew. Piesek usnął, a w moim przedziale panowała idealna cisza. Już prawie usypiałam gdy nagle do mojego przedziału wpadli Huncwoci. Syriusz z Jamesem zataczając się ze śmiechu (prawdopodobnie chodziło o tą pogoń Pettigrrew za pociągiem). Remus Lupin i Peter nawet się nie uśmiechali.
            - Peter, jak każdego roku będziesz tak popierdzielał za pociągiem, to po owutemach, zostanie z ciebie sama skóra i kości, ty mój misiu-pysiu. – żartował Syriusz
            - Hahaha, to było epickie! – równie bardzo podniecał się tym James – Masz zadatki na prawdziwego maratończyka!
Nie zauważyli mnie jeszcze. Co za idioci…
            - Ej! Obudziliście mi psa! – krzyknęłam nie miałam zamiaru czekać na to, aż któryś z nich łaskawie się ze mną przywita.
            - Cześć, Ari. – przywitał się ze mną James – Żałuj, że nie widziałaś jak Glizdogon gonił pociąg. Hahaha…
            - Widziałam. Byłoby ciekawiej jakbyście go nie wciągali. – powiedziałam tak, żeby usłyszeli dobrze i wyraźnie, że mam to gdzieś.
            - To ja go wciągnąłem. – odparł Remus – Oni tylko zaciskali nogi, żeby się nie posikać.
            - No dobra, nieważne. Jeszcze cię Glizdogonku pomęczymy później. – powiedział James i mrugnął do Syriusza. Potem zwrócił się do mnie, zmieniając barwę głosu na głębszą i bardziej męską – Nie miałabyś nic przeciwko temu, żebyśmy dotrzymali ci towarzystwa?
            - Nie, nie mam nic przeciwko, ale nie zabijcie mi psa.
            - Jak sobie życzysz, Księżniczko. – powiedział i uśmiechną się do mnie.
Podszedł do psa, podniósł go i usiadł kładąc go na kolana. Reszta Huncwotów stała bez ruchu. Różnili się tylko tym, że twarz Remusa była normalna, nie wyrażała żadnych uczuć, Glizdogon rozdziawił gębę tak, że widać mu było szóstki, a Syriusz to już zupełnie inna bajka. Stał i uśmiechał się porozumiewawczo do Jamesa. James, jakby kompletnie nie rozumiejąc ich zachowania powiedział:
            - No co tak stoicie? Siedzenia wam tyłków nie poodgryzają obiecuję. – powiedział na co Glizdogon zaśmiał się jak prosiak. Jego tyłka, to by mu nawet rekin nie odgryzł.
            - Wymyśliłaś już mu jakieś imię? – zapytał
            - Nie. Nic ciekawego nie przychodzi mi do głowy.
            - Możesz go nazwać Śpioch, bo przed chwilą go podnosiłem i się na mnie patrzył, a teraz już śpi. – zaśmiał się
            - Ja bym go nazwał swatacz
            - Syriusz, zamknij się. Ja z nią rozmawiam. – powiedział James, którego lekko poirytowała uwaga wtrącona przez Syriusza. Reakcja Jamesa wydawała mi się trochę dziwna.
            -James, muszę cię zaskoczyć, że potrafię prowadzić konwersację z kilkoma osobami naraz.
            - Hahahaha, ale cię zgasiła! – śmiał się Syriusz
            - Syriusz, co przedawkowałeś? – zapytałam
            -Ja? Nic. – odparł lekko zbity z tropu
            - Czyli to takie chore poczucie humoru masz od dziecka?
            - Kontynuujcie. – powiedział obrażony Black
            - No więc, jak nie śpioch, to nazwij go Prince. – wrócił do tematu James
            - Prince? Dlaczego?
            - Bo jest bardzo podobny do ciebie, a ty jesteś księżniczką… - powiedział takim poważnym, a jednocześnie rozmarzonym tonem.
            - Boże… takiej wazeliny to w życiu nie słyszałam. – powiedziałam to może go trochę dołując, ale nigdy bym nie przypuszczała, że powie do mnie coś takiego, a do tego w towarzystwie innych Huncwotów! – Tobie się Evans nie podoba?
            - Podobaa…ła. – odpowiedział
Peter spadł z krzesła, Lupinowi oczy wylazły z orbit, a Syriusz się zaczął krztusić wodą, którą właśnie pił. Wszyscy byli w szoku po tym co powiedział James. Czyżby nasze wczorajsze spotkanie tak mu namieszało w głowie?
 Syriusz kiedy już siedział, po tym jak Remus go „postukał” w plecy, zapytał:
            - Nie podoba ci się już Ruda? – zapytał niedowierzając
            - Nie - odparł James jasno i stanowczo – wolę to niebieskookie dziewczę.
I objął mnie ramieniem.
            - Człowieku, zmarnowałeś trzy lata na kochanie się w dziewczynie, która waliła cię w łeb za każdym razem jak jej powiedziałeś coś miłego. – zauważył Syriusz. Nie śmiał się, a mówił całkiem poważnie. – Ari, nie będziesz go bić po głowie za to, że cię objął, co?
            - Nie, myślę, że nie. Chyba, że go poniesie i będę musiała to uczynić w obronie własnej.
W tamtym momencie do naszego przedziału wleciało kilka dziewczyn. Moja przybrana siostra – Emily i jej psiapsióły Jenifer Tomilson i Ashley McCartney.
            - O mój Boże! – wykrzyknęła Emily – Cześć chłopaki! Strasznie się za wami stęskniłyśmy! Życie bez naszych kochanych Huncwotów jest o wiele za nudne! Więc postanowiłyśmy, że poszukamy waszego przedziału. No i proszę! Jesteście wszyscy, a nawet jest… Ariana?! – powiedziała to tak zszokowanym głosem cofając się krok do tyłu. Jej przyjacióły do tej pory chichotały, a teraz wydawały z siebie tylko dźwięki oburzenia i złowieszczo do siebie szeptały.
            - Cześć siostrzyczko! Co u ciebie słychać? – zapytałam przesłodzonym tonem – Gdyby podniecenie liczyło się w stopniach Celsjusza, to byś się zagotowała, prawda?
Emily nie odpowiedziała.
            - T-t-to… twoja siostra? – zapytał James zaszokowany, miał minę jakby powąchał coś o bardzo nieprzyjemnym zapachu, reszta Huncwotów również. Nie dziwiłam się, że o tym nie wiedzą, z Emily, podczas pobytu w Hogwarcie omijałyśmy się z daleka, żeby nikt się nie dowiedział, że cokolwiek mamy ze sobą wspólnego.
            - James spokojnie… Żadne więzy krwi nie łączą mnie z tym różowym gównem. – powiedziałam to z taką pogardą, że nawet Syriusz szerzej otworzył oczy.
- Ale przecież…
- Kiedy moja matka zmarła, mój ojciec ponownie się ożenił. Ożenił się z JEJ matką.
- Uff… to dobrze. Już się bałem…
- Czego się bałeś?! – przerwała mu krzykiem – Nie lubisz mnie?! Jak możesz! Ja… My… przez tyle lat was kochałyśmy i byłyśmy wierne, a przychodzi ona i tak po prostu sobie z wami siedzi?!
- To o czymś świadczy… - zażartowałam, uwielbiałam ją irytować.
- Zamknij się, zdziro! – wykrzyknęła płacząc.
- Ej, ej! Uważaj na słowa!... – upomniałam ją.
- Jak możecie dawać się tak okłamywać?! Przecież ona chce być po prostu popularna! Nic do was nie czuje! Nic wam nie dała! Nic dla was nie poświęciła!!! – krzyczała tak, że aż Prince (podoba mi się to imię, James miał rację, że do niego pasuje…) zeskoczył z Jamesa i pobiegł do Syriusza na co ten zrobił taką minę jakby wygrał milion dolarów. Haha, ten pies dużo mi pomoże.
- Skąd wiesz, czy nic mi nie poświęciła?! – James wstał – Nie możesz tego wiedzieć, bo ani ja, ani ona nikomu o tym nie mówiliśmy! – nastała absolutna cisza, mnie coś ścisnęło w żołądku i modliłam się: „Nic nie mów. James, błagam, zamknij się.” – Nie będę ci tego opowiadać, bo nie zasłużyłaś od trzech lat latasz za nami liżąc nam, za przeproszeniem, dupę. – Oo, mocne słowa. – Gdybym ci powiedział, chociaż napomknął, rano wiedziałby o tym cały Hogwart! I tak się boję, czy nie powiedziałem za dużo…
Ostatnie zdanie wypowiedział z takim bólem, że aż ja miałam świeczki w oczach. Emily runęła na ziemię i ryczała poklepywana przez również szlochające koleżanki. Natomiast James odwrócił się od nich i usiadł obok mnie chowając twarz w moje włosy po czym wyszeptał do ucha:
            - Będą chciały się zemścić…
Nic mu na to nie odpowiedziałam. Zbyt dobrze znałam Emily, żeby wiedzieć, że się zemści. Nie bałam się tego, że coś mi zrobi, w sensie, że będę chora. Bałam się, że zacznie roznosić plotki nie tylko o mnie, ale i o Huncwotach. Coś się wymyśli. Siedzieliśmy teraz w milczeniu, wsłuchując się w chrapanie Petera, które przypominało chrumkanie prosiaka. Remus Lupin jak zwykle czytał. Syriusz bawił się z Princem. Zabawa polegała na tym, że Syriusz patrzył jak pies gryzie jego palec. Bynajmniej go to nie bolało, a raczej przypominało masaż. James siedział obok mnie nie odzywając się do nikogo. Na dworze już się mocno ściemniało. Oparłam głowę o szybę i zasnęłam.
            Zaczęłam czuć jak pociąg zwalnia, powoli się budziłam. Nastawiłam się na to, że zaraz wydrze mi się ktoś do ucha „Ariana, wstawaj do cholery!”. Przyzwyczaiłam się do takich pobudek. Tym razem było zupełnie inaczej. Obudził mnie czyjś czuły głos:
            - Wstawaj, Księżniczko. Trzeba już wysiadać. – po tych słowach poczułam lekki pocałunek na policzku. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Jamesa, uśmiechniętego od ucha do ucha.
            - James, czy ja nie zasnęłam… na szybie? – zapytałam, uświadamiając sobie, że leżę na jego kolanach.
            - Zasnęłaś. Jednak stwierdziłem, że może być ci trochę niewygodnie, więc położyłem cię tutaj. – odparł, wyraźnie zadowolony z siebie – Masz mi to za złe?
            - Nie, całkiem wygodnie. – powiedziałam i uśmiechnęłam się. Zapowiadała się kolejna gra na uwodzące uśmiechy i zalotne spojrzenia.
            - Ej, gołąbeczki! – zawołał Syriusz – Może trochę szybciej, co?
            - Syriuszu, nie gorączkuj się… - powiedziałam, widząc jego rozbawioną, ale z lekka też poirytowaną minę – Gdzie jest mój Książę?
            - Stoi obok ciebie – odparł Syriusz
            - A ten psi?
            - Tutaj. – i wyjął z kieszeni szaty małego szczeniaka, który przyjaźnie wystawił do mnie i Jamesa język i prawdopodobnie merdał też ogonem. Dlaczego Syriusz tak szybko wpadł na pomysł z kieszenią? Poczułam się jak niedorozwój. – Może ja go popilnuję. Ty się zajmij randkowaniem z Jamesem. – powiedział uśmiechając się. Następny. – Jeszcze go zgnieciesz, jak o nim zapomnisz…
            - Widzę, że ci się mój szczeniak spodobał… - spodobał to mało powiedziane. Syriusz go po prostu uwielbiał!
            - Nie powiem, że nie, bo fajny jest. Cudownie gryzie palce i polubił mnie chyba…
            - Przyznaj się, że chcesz żeby ci pomógł podry…
            - Nieprawda! – przerwał Jamesowi Syriusz, zanim ten dokończył – Moim zdaniem wykorzystywanie tego psa do takich celów jest dla niego bardzo niebezpieczne! Wyobraź sobie, że grupka dziewczyn pokroju Emily zaczyna go głaskać i się nim zachwycać. Przecież biedakowi, by sierść po tygodniu wyleniała! Ja na to im nie pozwolę!
            - Syriusz, spokojnie. – śmiałam się z niego
            - W każdym razie, ja dzisiaj się nim będę zajmował. – wziął na ręce Prince’a i wyszedł z przedziału
            - Ten pies dziwnie wpływa na ludzi. – skwitował Lupin – Powiedzcie dziewczynom w Hogwarcie, że żeby Syriusz się w nich zakochał, to muszą mu przez kilka godzin gryźć palce…

1 komentarz:

  1. Super, świetne, bardzo,ale to bardzo mi się podoba :D

    OdpowiedzUsuń