-Ariana,
do cholery! Masz być na dole za trzy
minuty! Przecież ci mówiłam, że wybieramy się dzisiaj na Pokątną!
No i co się
drzesz? Zaspać pięć minut – też mi katastrofa. Mam nadzieję, że ją rozbolało
gardło. Ach, ta miłość pasierbicy… Nie dość, że muszę znosić fochy jej córusi,
to jeszcze ona truje mi cztery litery.
Wyszłam z łóżka, nie spiesząc się
zbytnio. W moim pokoju jak zwykle był bałagan na taką skalę, że tylko ja
potrafiłam się tam poruszać. I dobrze. Nie znam ludzi, którzy byliby tu mile
widziani. Zręcznie przeskakując pomiędzy stertami ksiąg i zwojami pergaminów
dopadłam pięknie wyrzeźbionej, pozłacanej klamki drzwi od łazienki. Co za
cepelia. Dlaczego nie mieszkam w domu, gdzie nie ma żadnych antyków, ani dzieł
sztuki i wszystkiego można dotknąć, a nie obchodzić się jak z jajkiem! Weszłam
do łazienki i spoglądając w lustro oprawione w szczerozłotą ramę wysadzaną
rubinami, które chyba miały dodać wszystkiemu urody, mruknęłam „Fuj”. Typowa
reakcja na widok mojego wyglądu. Blada twarz, ha, co ja mówię, biała twarz,
brązowe włosy za pas, usta – takie czerwone jakbym nocą zabawiała się z
wampirami. Nos jest akurat znośny – nie za duży, nie za mały. No i oczy.
Wielkie, granatowe… Nie są za piękne, ale wiem jak wszyscy się tych oczu boją.
Mam tak przenikliwy wzrok, że większość osób woli mnie unikać, jakby się obawiali,
że czytam w ich myślach. Z drugiej strony z moim spojrzeniem nie wygra żadne
inne, więc można je porównać do lustra weneckiego. Taki oto wygląd
zagwarantował mi status największej cwaniary w Hogwarcie.
-Ariana, szybciej!
Stwierdziłam,
że wystarczy szarpania nerwów pani Whitford (szlak mnie trafia, jak sobie
przypominam, że mamy tak samo na nazwisko). Obmyłam twarz, rozczesałam włosy i
zbiegłam na dół?
-Gdzie Emily? – zapytałam
-Szykuje się. – odpowiedziała mi
„mamusia” oschłym i wyjątkowo protekcjonalnym tonem
-Co na śniadanie?
-Jajecznica, którą przygotowała
Emily, bo nie spała do południa, jak ty.
Nałożyłam sobie
tego czegoś na co mówiły „jajecznica” i bojąc się czy nic tam nie dosypała
wzięłam kęs.
-Pyszna, prawda? Idealnie
przygotowana… Ach, widać, że to moja córka. - zachwycała się „potrawą” moja
mamusia najukochańsza
-Jeśli chciała wysmażyć to na
podeszwę, to rzeczywiście – idealne. – skomentowałam, nie ukrywam - złośliwie,
ale za to jak trafnie.
-Milcz, gówniaro!
-Do pasierbicy „gówniaro”? Niech się
tylko ojciec dowie, ty stara zgredo.
-Ojca nie ma. A jak będzie to będzie
trzymał moją stronę.
-Twoja interesująca historia tak
mnie urzekła, że…
W tym momencie
do jadalni weszła Emily. Miała rozpuszczone blond włosy, sięgające ramion, mały
nos i jasnobrązowe oczy. Od góry do dołu
różowe ubrania. Wyglądała jak landrynka.
-Och, Syriusz będzie tobą
zauroczony, a James na pewno wyzna ci miłość. – mówiłam jej z ironią. Od dawna
stara się o względy u Huncwotów. Na ogół w szkole jest postrzegana za ładną,
ale nasi gryfońscy maruderzy stanowią wyjątek i traktują ją jak kolejną głupią
blondynę.
-No, ty się o to martwić nie musisz,
bo wyglądasz jak żona goblina. – mówiąc to obie wybuchły śmiechem. Ja za to
wcale nie uważałam, żeby granatowo-czarna koszula w kratę, wpuszczona w czarne
dżinsy wyglądała źle. Przecież nie mogłam wyglądać jak z żurnala. Miałam
wyglądać dobrze i nie rzucać się w oczy. W końcu byłam cwaniarą.
Po kolei wchodziłyśmy do kominka, by
zniknąć w płomieniach i przenieść się do Dziurawego Kotła (ja oczywiście na
końcu). Szybko przeszłyśmy przez knajpę, bo jak mówi Amy Rivera (tak się nazywa
moja macocha, znaczy teraz nazywa się Whitford…), ludzie jej pokroju nie
powinni zadawać się z taką hołotą. Nigdy jej nie zrozumiem. Przecież zanim
wyszła za mojego ojca – Edwarda Whitforda, była żebraczką, która po nagłej
śmierci mojej matki – Demetrii Whitford „pocieszała” go.
Kiedy już znalazłyśmy się na Pokątnej,
Emily oświadczyła, że chce mieć kota. Stara zgredówa uznała to za świetny
pomysł, więc od razu pobiegły do sklepu z magicznymi zwierzętami. Stwierdziłam,
że lepiej będzie jak poczekam na zewnątrz i oszczędzę sobie wstydu za te dwie
próżne baby. Po około piętnastu minutach czekania wyszły. Emily trzymała na
rękach kota. Co ja mówię, to był kocur. Ogromny, biały kocur. Ciężko było mi
stwierdzić, czy ma tak bujną sierść, czy taki nadmiar cielska.
-Prawda, że piękny? – zapytała mnie
macocha
-Przeuroczy – odparłam z grymasem,
którego jednak, mimo mojego talentu aktorskiego, nie dało się ukryć. Ona na
szczęście tego nie zauważyła.
-Spójrz w te jego oczka! –
mimowolnie spojrzałam i od razu pożałowałam. To nie były oczka, tylko ślepia.
Wielkie różowe ślepia, które idealnie odwzorowywały charakter Emily.
-Co tak stoisz? Nie chciałabyś
jakiegoś zwierzaka? – czułam jak oczy mi się powiększają dwukrotnie. Czy to
babsko zaproponowało mi coś, co mi sprawi przyjemność? Pewnie, że chciałam mieć
zwierzaka, od dwóch miesięcy normalnie rozmawiałam wyłącznie ze sobą.
-Chciałabym.
-Aha, świetnie. Masz tu dziesięć
galeonów i kup jakiegoś sobie, byle szybko.
Wzięłam od niej
woreczek z monetami i weszłam do sklepu. Gdy otworzyłam drzwi rozległ się
charakterystyczny dzwonek. Jednak w sklepie nikogo nie było. Rozejrzałam się
dokładnie po wszystkich klatkach. Były tu koty, psy, sowy, żaby, myszy, węże,
szczury i inne zwierzęta, których nie potrafiłam nazwać.
-Dzień dobry.
Rozległ się
zachrypnięty głos właściciela. Nie podskoczyłam. Nie należę do strachliwych.
-Dzień dobry. Chciałam kupić
jakiegoś zwierzaka, którego mogłabym zabrać ze sobą do Hogwartu.
-Mhm, dobrze, dobrze. Na którym
jesteś roku?
-Czwartym, a czemu pan pyta?
-Chcę ci wybrać zwierzaka, który
będzie do ciebie pasował. Do jakiego domu należysz?
-Do Gryffindoru. – odpowiedziałam.
Może trochę zbyt dumnie, niż powinnam. No, ale cóż… Byłam dumna, że należę do
domu lwa, ale nie byłam zadowolona, że moja przybrana siostrzyczka też tam
należy.
-To może byś chciała…
-Chcę psa. – przerwałam mu. W ogóle
to nie wiem, skąd mi przyszedł taki pomysł, bo jeszcze trzy minuty temu nie
miałam pojęcia, czego chcę.
-Psa… Masz jakieś upodobania, co do
wyglądu?
-Chciałabym, żeby… żeby był mały. –
powiedziałam, przypominając sobie kota, którego ma Emily – Najmniejszego jaki
jest. – dodałam dla pewności
-Wydaje mi się, że mam coś idealnego
dla ciebie…
I poszedł na
zaplecze. To co powiedział brzmiało tajemniczo. W ogóle ten gość był
tajemniczy. W obszarpanej szacie, połatanych spodniach i rozczochranych
czarnych włosach wyglądał dość… specyficznie.
Zobaczyłam, że sprzedawca wraca z
zaplecza i niesie coś w rękach. Podszedł do lady i położył na niej śpiącego, zwiniętego
w ciemnobrązową kulkę szczeniaczka. Był tak mały, że kot Emily mógłby go
połknąć, nawet nie przeżuwając. Piesek nagle obudził się. Przeciągną się,
zamerdał króciutkim ogonkiem, a potem spojrzał na mnie swoimi wielkimi
granatowymi oczami. Wtedy wiedziałam już o co chodziło sprzedawcy. Pies był do
mnie po prostu podobny. Matko, ale dziwne uczucie wyglądać jak pies.
Spostrzegłam też wtedy, że kolor sierści psa jest identyczny moim włosom.
Piesek ten patrzył na mnie ckliwym wzrokiem, że, aż mi się zachciało płakać.
-Weź go sobie. Za darmo. A tej
starej jędzy powiedz, że kosztował tyle galeonów, ile ci dała.
Nie byłam
pewna, czy facet jest do końca zdrowy na umyśle i skąd wie, że przyszłam tu z
Amy, i w ogóle skąd on wie, że ona jest taka wredna? A tam. To nie moja
sprawa. Miałam teraz problem, jak nazwać mojego pupila.
-Gdzie ten kot? – zapytała mamuśka
mniej uprzejmie, niż ostatnio (tamto w sumie uprzejme też nie było.
-Jaki kot? – zapytałam
zdezorientowana
-No ten, co miałaś go sobie kupić.
-Mamo, to chyba ten co trzyma go w
dłoni! – zauważyła inteligentnie Emily. Jak można od razu nie zauważyć, że
osoba, z którą się rozmawia ma na rękach zwierzę?
-To nie kot, tylko pies, idiotko. –
podpowiedziałam
-Kupiłaś psa?! –wydarła się na mnie
stara ropucha – Nienawidzę psów! Ten jest do tego taki marny i ma taką krótką
sierść. Kruszynka zaraz go zje.
Widząc mój zdezorientowany
wzrok wyjaśniła mi, że Emily nazwała swojego kota Kruszynka.
Jak
można nazwać półmetrowego kota
Kruszynka? Stwierdziłam wtedy, że na wybranie imienia mojemu psu poświęcę
więcej czasu, żeby nie wyrządzić mu podobnej krzywdy, co Emily swojej
Kruszynce.
-No i co się tak patrzysz? –
zapytała mnie Emily – Mamo, chodźmy już. Co mamy jeszcze załatwić?
- W Esach i Floresach byłyśmy na
początku wakacji, czyli książki macie… Aha, zostały szaty. Idziemy.
Strasznie mi się podoba to opowiadanie ;))
OdpowiedzUsuńNaprawdę ♥
Dopiero teraz zaczęłam czytać i bardzo mi się podoba <3
OdpowiedzUsuń